SEEDPEOPLE
–
NASIONA
Jeśli podczas spaceru po zakazanych terenach miasta, w którym się wychowaliście waszym oczom ukaże się podstarzały facet, łudząco przypominający doktorka z „Powrotu do przyszłości”, lepiej bierzcie nogi za pas i nie oglądajcie się za siebie. Jeśli dodatkowo będzie on wyposażony w ultrafioletowe gadżety, a na głowie jego jawiła się będzie aureola w kształcie sedesu, bądźcie pewni, że stawia on czoła kosmicznym formom życia.
Główny bohater tej oldschoolowej produkcji stwierdził, że „Nie można zabić kaktusa, strzelając do niego z pistoletu”. Jeśli nie wiecie jeszcze o co chodzi, pozwólcie iż napomknę, że kosmate, przypominające Crittersy bestie rozpleniły się w pewnym amerykańskim miasteczku, przybywszy do niego wprost z głębin kosmosu.
Grupka płaskich emocjonalnie rezydentów, chcąc nie chcąc musi stawić czoła potworom z przestrzeni kosmicznej, których pierwotna forma z grubsza przypomina ogromne pestki wiśni. Wiem, że brzmi to przerażająco, ale jest tego więcej. Rośliny, w których żyłach płynie chlorofil infekują miejscowych, zalewając ich białym, lepkim, przypominającym sami wiecie co płynem, przez co delikwenci potrafią przemieniać się w kudłate bestie i w jednej chwili przeskakiwać z jednej fizycznej formy na drugą.
Na szczęście dla widza, łatwo je zidentyfikować, ponieważ w formie ludzkiej poruszają się jak próbujący oszukać stan pijaństwa żule, walczący z grawitacją za pomocą wyprostowanych ramion i sztywnych ruchów.
Nasi protagoniści w liczbie kilku dorosłych osób i jednego podlotka, muszą stawić czoła ufolom, a bezbrzeżna inteligencja nie jest ich najlepszą stroną. Film ten jest dosyć przyjemny w odbiorze, ale niestety najlepszym określeniem na niego jest „głupiutki”. Nie raz parskniecie śmiechem i oplujecie monitor podczas nieokiełznanego spazmu brechtu, podziwiając kretyńskie zachowania bohaterów, ale nie sposób odmówić temu dziełu swego rodzaju uroku.
W końcu praktyczne efekty zawsze sprawiają lepsze wrażenie, niż nieudolne CGI, prawda?
Werdykt: