W czasie tygodniowego urlopu w górach udało nam się obejrzeć aż trzy horrory, z czego jeden choć nie okazał się w żadnym razie arcydziełem, był tworem na tyle interesującym, że warto poświęcić mu parę słów, tym bardziej, że nie jest on chyba jakoś znany. Mówię tu o hiszpańskim niskobudżetowym filmie pod tytułem „Maniac Tales”.
Dzieło to opowiada historię Juana, nielegalnego emigranta z Meksyku, który w Nowym Jorku dostaje pracę portiera w starym budynku. Robota nie jest zbyt ambitna, a do tego obiekt, którego ma pilnować bohater zamieszkany jest przez co najmniej dziwnych lokatorów, ale ponieważ Juan zdaje się ukrywać lub uciekać przed kimś więc przyjmuje ofertę z ochotą. Szybko dowiaduje się też, że w jednym z pokoi zamieszkiwała genialna scenarzystka serialowego horroru, która zaginęła tuż przed skończeniem prac nad ostatnim odcinkiem bestsellerowej antalogii. Właściciel podejrzewa, że gdzieś w jej mieszkaniu znajdują się notatki mogące odtworzyć fabułę wspomnianego odcinka i że zapewne są warte fortunę. Juan wyczuwa szansę na zarobek i dyskretnie nocami myszkuje po lokalu pisarki licząc, że odszuka wspomniane zapiski. Jednocześnie ogląda też znalezione na komputerze scenarzystki stare odcinki horrorowej serii mając nadzieję, że znajdzie w nich jakieś wskazówki.
Tu należy powiedzieć, że „Maniac Tales” jest w pewnym sensie antologią, gdyż wraz z bohaterem oglądamy poszczególne odcinki hordowej serii a jednocześnie śledzimy główny wątek fabularny zaginionej kobiety, próbując wraz z bohaterem rozwiązać zagadkę. Nie jest to łatwe, gdyż w budynku dzieją się naprawdę tajemniczy rzeczy: Juana odwiedza dziwna dziewczynka, scenariusza zdają się szukać jakieś jeszcze inne osoby, a do tego po budynku zdaje się grasować potwór. Do tego odcinki serialu grozy są zupełnie różne od siebie i zdają się nie mówić nic o tym, czym może być finalna jego odsłona.
W tym momencie warto wspomnieć o największym plusie „Maniac Tales” czyli kilmacie. Atmosfera jest zaiste nieziemska i przywodzi na myśl najlepsze wzorce kina azjatyckiego, gdzie często z pozoru zwyczajne miejsce akcji zasiedlone jest przez dziwaków wyjętych z jakiegoś psychodelicznego koszmaru. Obraz skojarzył mi się z resztą z chińskim horrorem „Rigor Mortis”, co oczywiście przemawia na korzyść „Maniakalnych opowieści”.
Plusem są także same nowelki. Poziom ich jest różny, ale zawsze co najmniej dobry. Obiektywnie rzecz biorąc najmocniejsza jest druga, opowiadająca bardzo ludzką, ale i wstrząsającą historię, a dodatkowo mająca ciekawą formę. Mnie jednak najbardziej „rozwaliła” pierwsza- mocno porąbana a jednocześnie skrząca się smoliście czarnym humorem. Trzeba też wspomnieć, że historyjki są mocno zróżnicowane, aż do poziomu „od Sasa do lasa”, co można poczytać za wadę, lecz przyznać też trzeba, że nuda w czasie seansu raczej nam nie grozi.
Co do minusów, to poza niskobudżetowością (na którą można przymknąć oko) jest jeden, ale za to taki, że nie sposób w ogóle „Maniaklanych Opowieści” ocenić jednoznacznie. Otóż obraz ten jest meta horrorem. A nawet uber meta horrorem. Nie tylko oglądamy horror o facecie oglądającym horror, ale jeszcze twórcy (spoiler alert), podobnie jak zaginiona scenarzystka wciągają nas w zabawę, będącą w pewien sposób komentarzem do nas samych, czyli nałogowych oglądaczy horrorów. Zabawa owa jest śmiała do tego stopnia, że rozwiązanie zagadki zostawia widza nawet nie tyle z mindfuckiem, co z poczuciem, że ktoś tu przekombinował lub nawet ordynarnie robi nas w balona (i że twórcy mieli w głowie maksymę Króla Juliana- Szybko zanim dotrze do nas, że to bez sensu).
Oczywiście nie jest to prawdą, ale pytanie czy chcemy, by ktoś się nami tak bawił w głowie pozostaje. A odpowiedź na nie chyba jednak większości widzów nie zadowoli. Mówiąc obrazowo „Maniac Tales” jest w pewnym sensie filmowym odpowiednikiem „Fontanny” Duchampa”, która oczywiście ma swój (nawet mocno głęboki) sens, ale po prostu dla większości widzów to najzwyczajniej w świecie „nie jest ich bajka”. Chociaż na plus trzeba nadmienić, że twórcy szanują inteligencję widza, nie wykładając prostacko swojego meta modus operandi jak to czynią niektóre popularne a niegdyś kultowe franczyzy.
W kontekście tego wszystkiego naprawdę ciężko ocenić „Maniac Tales” w sposób obiektywny, mający sens dla wszystkich typów widzów kina grozy. Pewnie średnio byłoby to 6/10, ale nie będzie to mówić absolutnie nic. Nadmienić trzeba jedynie, że takie filmy powinny powstawać. Oby tylko nie za często.
PS: A jeśli drogi czytelniku oczekujesz ode mnie, że jednak horrorowi „Maniac Tales” ocenę wystawię, to zagram tak jak twórcy tego na swój sposób wyjątkowego tworu…. A wystaw ją sobie sam!
autor: Goro M