„In sleep He sang to me, in dreams He came, that voice which calls to me and speaks my name
And do I dream again for now I find The Phantom of the Opera is here, inside my mind”
Jednym z prezentów, który wymarzyłem sobie na gwiazdkę była powieść „Upiór Opery” autorstwa Gastona Leroux- historia, która już dawno weszła do kanonu literatury światowej i którą każdy pewnie zna lub o niej słyszał. Bardzo chciałem ją przeczytać albowiem mam słabość do klasycznych, epickich powieści, z odległych okresów historycznych (Imię Róży, Egipcjanin Sinuhe, Katedra Najświętszej Marii Panny, Ja Klaudiusz, Hrabia Monte Christo itd.). A jak to jeszcze jest rzecz z gatunku horroru, to w zasadzie mogłem być pewny że mi podejdzie.
Wyjątkowo nie będę opisywał fabuły, bo wydaje mi się, że każdy ją zna, a jeśli nie, to może lepiej jej nie opisywać, albowiem historia upiora, to historia oparta na tajemnicy. Z tego też powodu ostrzegam, że recenzja będzie raczej z tych spoilerowych, tak więc, jeśli ktoś nie wie, o czym jest książka a ma zamiar ją przeczytać, niech ominie poniższe jej omówienie, przechodząc od razu do wypunktowanych na końcu recenzji plusów i minusów oraz oceny końcowej.
Wyjątkowo też opisując zalety i wady powieści zacznę od tych drugich. Pierwsza jest taka, że książka jest stanowczo za krótka! Raptem z grubsza 350 stron i to wliczając ilustracje. Zawsze wyobrażałem sobie, że to głębokie dzieło, to wielowątkowa, pełna zwrotów akcji i z fabułą rozpisaną na lata „kobyła”, która dostarczyła by rozrywki na wiele wieczorów. A tak nie jest. A przynajmniej nie do końca. Akcja rozwija się błyskawicznie, szybko wciągając nas w wir wydarzeń i kończąc się też zdecydowanie za szybko. Pozostawiając nas ze smutkiem, że to już koniec.
Minusem (co pośrednio wynika też właśnie z niewielkiej objętości opowieści) jest to, że rozwiązanie zagadki upiora dostajemy trochę „deux ex machina”. Pojawia się postać, która wszystko wyjaśnia dokładnie. I tyle. A ja uwielbiam, och jak uwielbiam fabuły w stylu „imienia Róży”, gdzie autor podrzuca tropy, sygnalizując możliwości, sugerując (nie raz wodząc za nos) aż do samego finału, który zdaje się mówić- „No i co czytelniku? Zgadłeś?”
Ostatnia wada jest taka, że postać, którą można uznać za głównego męskiego bohatera (wicehrabia Raul de Chagny) powieści, nie jest w gruncie rzeczy zbyt ciekawa i nie budzi specjalnej sympatii. Oczywiście kibicujemy mu, a raczej miłości, którą odczuwa do niego główna postać żeńska (śpiewaczka Chhiristine Danae), ale w zestawieniu z fascynującym antagonistą wypada jak filmowy Skrzetuski przy Bohunie.
To tyle jeśli chodzi o minusy.
“Sing once again with me our strange duet, my power over you grows stronger yet
And though you turn from me to glance behind, The Phantom of the Opera is there Inside your mind”
Wspomniane powyżej wady oczywiście nie mają absolutnie żadnego znaczenia wobec jednej zalety- historii absolutnie niesamowitej, magicznej i oczarowującej. Historii tak niezwykłej, mrocznej i poruszającej wyobraźnię (i zmysły, zwłaszcza zmysł słuchu), że nie można się od niej odpędzić jeszcze długo po przeczytaniu. Jest to bez wątpienia jedna z najbardziej niewiarygodnych i szalonych fabuł, jakie oferuje literatura światowa.
Co mnie pozytywnie zaskoczyło, to to, że ta posępna, dramatyczna i momentami brutalna opowieść nie pozbawiona jest elementów komicznych. Nie można się nie uśmiechnąć, w scenach, gdzie bezradni wobec niewyjaśnionych zjawisk dyrektorzy opery próbują sobie wszystko racjonalnie wytłumaczyć, opanować sytuację czy przechytrzyć upiora, w którego nie wierzą. Szczególnie zabawne są ich dysputy z wspólniczką ducha, bileterką Madame Giry, tym bardziej, że napisane są one pięknym a jednocześnie wzmagającym komizm językiem. Autentycznie w ich trakcie śmiałem się sam do siebie.
Doznania z obcowaniem z lekturą są przez autora spotęgowane świetnym patentem. Gaston Leroux mianowicie stosuje liczne zabiegi literackie mające nadać swej opowieści pozór prawdziwości. Stara się, by czytelnik miał wrażenie, że ta nieprawdopodobna historia zdarzyła się naprawdę a jej autor jedynie relacjonuje tu wydarzenia. Leroux, co oczywiste, odnosi się do rzeczywistej architektury opery i wydarzeń, które miały w niej miejsce, ale także przywołuje liczne wzmianki z gazet czy wywiady (niektóre zmyślone). Fabrykując lub przeinaczając nie tylko część zdarzeń, ale także detali „budowlanych” opery Garniera, autor buduje oczarowujący kontrast pomiędzy niewiarygodną historią a umiejętnym nadaniem jej pozorów realizmu, zdając się igrać z czytelnikiem prawie niczym upiór z bywalcami przybytku, który nawiedza. No właśnie, postać upiora to kolejna, być może największa zaleta opisywanego (arcy)dzieła.
„ Those who have seen your face draw back in fear, I am the mask you wear. It’s You they hear
Your spirit and my voice in one combined The Phantom of the Opera is there inside my mind”
Gaston Leroux obdarowuje w swej książce czytelników Erikiem, chyba jednym z najbardziej niezwykłych (obok Edmunda Dantesa) bohaterów w historii „klasycznej” literatury. Jeśli Hrabiego Monte Christo, można by nazwać pierwszym super bohaterem (bajecznie bogaty jegomość o stalowej woli, błyskotliwym umyśle, biegły w wielu naukach i wszystkich rodzajach broni; no wykapany Batman), to Eryka bez żadnych wątpliwości można określić mianem super złoczyńcy. Jest wszak prawie niczym komiksowy Joker. Potwór fizycznie oszpecony do takiego stopnia, że doprawowadziło go to do szaleństwa, zdolny do największych okrucieństw, ale i największych aktów poświęcenia, nieobliczalny, prawdopodobnie nie potrafiący odróżnić dobra od zła, a przy tym człowiek o umyśle geniusza, iluzjonista, muzyk i kompozytor, doskonały skrytobójca oraz architekt tak biegły w swoim fachu, że sztuka budowania staje się w jego rękach czarodziejską śmiercionośną bronią . Sama już postać takiego antagonisty wystarczyłaby, żeby „Upiór Opery” na zawsze zapisał się w historii literatury.
“In all your fantasies you always knew that man and mystery were both in you
And in this labyrinth where night is blind The Phantom of the Opera is there inside your mind”
No a zakończenie! Totalnie mnie zaskoczyło. Jeśli myślicie, że bohater przybędzie i pokona złoczyńcę, że kochanek uratuje dziewicę i pokona potwora, to się grubo mylicie. Historia tego kalibru nie mogłaby się skończyć w tak oczywisty sposób. Prawdziwe ocalenie może przynieść jedynie prawdziwa miłość. „Upiór Opery” bowiem jak większość największych opowieści jest opowieścią o miłości. I o sztuce, która (jako być może jedyna na siła na ziemi) pozwala zrozumieć cierpienie, potrafi nauczyć żalu, współczucia i wybaczania.
Cóż więc mogę powiedzieć na koniec? Na przykład to, że choć „Upiór opery” nie jest oczywiście powieścią doskonałą, to z pewnością jest doskonałą powieścią gotycką, królową wszystkich fabuł opartych na niewiarygodnej tajemnicy. Obdarowuje ona nas też postacią tak niezwykłą, niebywałą a zarazem tragiczną, że bez wątpienia pobudzi wyobraźnię każdego czytelnika, zachwyci, zapadnie w pamięć na zawsze (a przy tym jest pierwowzorem archetypicznego bohatera każdego z odcinków Scooby Doo). Zakochałem się w tej książce. Absolutnie każdy powinien ją przeczytać.
P.S. Jako postscriptum chciałbym jeszcze wspomnieć o zaletach samego wydania (autorstwa wydawnictwa VESPER), z którym to obcowałem. Jest ono po prostu świetne. Za naprawdę niewielką cenę w ramach wydania dostajemy nie tylko twardą oprawę, ale przede wszystkim uzupełnienie tekstu o przepiękne i niesamowicie klimatyczne, zapierające dech w piersiach, całostronicowe ilustracje autorstwa francuskiej malarki Anne Bachelier.
GoroM