Z Mastertonem jest tak, że ma on swoje sprawdzone patenty. Zwłaszcza jeśli chodzi o książki z wcześniejszego okresu jego twórczości. Zwykle mamy demona/potwora, z genezą sięga (pra)dawnych czasów, istotę, o której krążą od wieków legendy, które z kolei okazują się boleśnie prawdziwe. Oczywiście zawsze jest makabrycznie krwawo, poza tym często, zanim się okaże, co demonicznego jest na rzeczy, mamy trochę klimatów kryminalnych. Lubię to i nie mam nic przeciwko temu schematowi i taki „typowy” Masterton zwykle mi podchodzi. „Dziecko ciemności” czytałem już wiele lat temu i zapamiętałem właśnie jako takie „typowego” Grahama. Ale czy w rzeczywistości taki jest. Teoretycznie tak, ale nie do końca. Niestety.
Fabuła prezentuje się następująco. W Warszawie (tak tak) mają miejsce makabryczne morderstwa. Wydaje się, że ofiar nic nie łączy, poza tym, że wszystkie pozbawiane są głowy. Gdy na budowie wielkiego hotelu należącego do międzynarodowej korporacji dochodzi do kolejnej rzezi, pracownica owej firmy odpowiedzialna za inwestycję sprowadza z Ameryki detektywa, który ma wspomóc lokalną policję w rozwiązaniu tej dziwacznej zagadki. Oczywiście zagadka będzie się wiązać z ingerencją nadnaturalnej istoty pochodzącej z czasów średniowiecznych i oczywiście wszystko okaże się o wiele bardziej przerażające niż się by wydawało.
Czy jest to taki „standardowy” Masterton, którego bardzo lubię? Nie do końca, a raczej tylko w pewnym stopniu. Brytyjczyk świetnym pisarzem jest, co do tego nie ma wątpliwości, więc wydaje się, że nawet, gdy nie ma wielkiej weny i ochoty napisanie, jest w stanie wziąć swoje sprawdzone patenty i na szybko „sklecić” zgrabne czytadło. Mam wrażenie że właśnie tak tu było. Wszystkie elementy (demon, trochę kryminału. przeplatanie się wątków, makabra, nadnaturalna legenda licząca setki lat) są tu obecne. Ale potraktowane jakby po łebkach. Np. geneza szalejącego po Warszawie potwora, choć nawiązuje do przeszłości Polski, nie jest zbyt rozbudowana, jest za to ciut naciągana i przedstawiona w szybki sposób, ot tak żeby odhaczyć. Mamy naturalnie też postać jasnowidza, który niczym „deux ex machina” pcha do przodu stojąca w martwym punkcie sprawę, po czym „znika” ze sceny”. Scen brutalnych jest trochę. ale nie jest to nic wyjątkowego w stosunku do tego, do czego pisarz nas przyzwyczaił. Sam szwarccharakter też nie jest charyzmatycznym „mastermindem” na miarę np Misquamacusa (głównego „złego” ze świetnej serii „Manitou”). Przykłady „mastertonowej” przeciętności można by mnożyć. Dodatkowo, to co wydaje się być atutem dla polskiego czytelnika (miejsce akcji) też jest potraktowane stereotypowo, a raczej bez wgłębiania się w temat. Bohaterowie miewają nazwiska jakby żywcem wyciągnięte z „pocztu sławnych Polaków” takie jak Rej czy Matejko, a na dodatek w prawie połowie dialogów wspominają czasy socjalistyczne. Mam wrażenie, że pisarz posłużył się uproszczoną wizją krajów za żelaznej kurtyny, nie zgłębił tematu. A że umie, pokazał choćby w utworze „Panika”.
Czy „Dziecko ciemności” jest więc książką słabą? Nic z tych rzeczy. Graham Masterton jest w gruncie rzeczy pisarzem świetnym i pewne rzeczy wychodzą mu zawsze, nawet jak się nie przykłada. Klimat kryminału jest, momenty makabry, choć jak na standardy pisarza, nie jakieś wybitne, i tak mrożą krew w żyłach. Dodatkowo, choć jaki pisałem, charakter demona/potwora nie jest jakoś super wciągający, o tyle jego design musi zrobić wrażenie na każdym, kto ma choć minimum wyobraźni. Szczerze mówiąc czytając opisy jego wyglądu oraz momentów, w których atakuje, przełykałem ślinę z nerwów. Masterton zaprawdę potrafi wytworzyć klimat! To właśnie on jest najmocniejszą stroną książki, podobnie jak sporą jak na tak krótką pozycję wielowątkowość.
Komu więc mógłbym polecić „Dziecko ciemności”? Na pewno komuś, kto w ogóle nie zna Mastertona. Książka sama w sobie jest niezłym horrorem, zgrabnie napisanym, brutalnym, z zaciekawiającym posmakiem kryminału, mięsistym klimatem i fenomenalnie zaprojektowanym oprawcą. Ale to i tak niewiele w stosunku do tego co autor potrafi i co pokazał np „Rytuale”, „Tengu” czy cyklu „Manitou”. Jeśli ktoś zna Mastertona dobrze, to tę książkę może sobie ostatecznie odpuścić, bo twórca ma sporo lepszych. Dla mega fanów oczywiście to i tak pozycja obowiązkowa. Podsumowując: jakbym nie znał twórczości Brytyjczyka to oceniłbym na 6-6.5/10, ale ponieważ znam, to będzie tylko 5/10. Ale że jestem mega fanem, to i tak wiadomo, że pozycja obowiązkowa.