Rzucając okiem na plakat, zapewne zdążyliście już się domyślić, że nie jest to słynny „Cannibal Holocaust”, który w swoich latach narobił większego zamieszania, niż garść połamanych żyletek wrzucona do domowych pierogów, co?
Musicie widzieć, że po raz kolejny miałem do czynienia z filmem wyprodukowanym przez Billa Zebuba, totalnego czuba, który na swoim koncie ma już takie dzieła jak choćby „Chrystus zombie„, „Frankenstein gwałciciel” czy „Mrowisko w prąciu”… ten facet jest świetny w wymyślaniu tytułów.
Tym razem Bill wrzuca widza w świat pełen roznegliżowanych nazistek i jurnych członków Wehrmachtu, którzy po przegranej wojnie musieli uciekać z kraju, aż do dalekiej Argentyny. Wspaniałego miejsca, w którym będą mogli grać na automatach i nacierać się daktylami.
Ich samolot rozbija się jednak na dzikich terenach zamieszkiwanych przez kanibali, a na dodatek tuż po awaryjnym lądowaniu hitlerowcy pozbywają się resztek przyzwoitości, o ile jakiekolwiek im jeszcze pozostały, a co za tym idzie, masakra jest nieunikniona.
Każdy z epickich pojedynków, które całkiem często pojawiają się w tym dziele trwa około dziesięciu minut! Nie myślcie tylko, że jest tu aż tyle choreografii, co to, to nie. Prawda jest taka, że Bill uwielbia slow motion i korzysta z niego ekstremalnie często, ale tylko po to, by widz mógł dłużej popatrzeć sobie na półnagie kobiety.
Podobnie jak większość poprzednich filmów tego reżysera, składa się on z przewrotnego pomysłu, damskich tyłków, tanich efektów, damskich tyłków, metalowej muzyki oraz damskich tyłków. Trzeba przyznać że jest tu jakaś konsekwencja.
Filmidło to mogą sobie chapnąć jedynie ci, którzy uwielbiają wiejące tandetą produkcje z golizną w tle. Reszta z was, niech wpierw zobaczy zamieszczony poniżej trailer.
2 komentarze
Lubię damskie tyłki 🙂
Z powodu tych samych obaw nie obejrzalam…i widze, ze dobrze zrobilam ??