RAGE OF YETI – WŚCIEKŁOŚĆ YETI
Oto i wielka gratka dla wszystkich, którzy z sentymentem wspominają czasy, gdy z wypiekami na twarzy rysowali w Paincie piaszczyste plaże, chmurki na nieboskłonie czy godzinami dopieszczali swoje dzieła przedstawiające członków rodziny.
Co to ma wspólnego z mroźnym klimatem Arktyki i ekipą ratowników, którzy wyruszyli na pomoc zaginionej ekspedycji naukowej?
Otóż wykonanie owłosionych niczym zapuszczone wzgórki łonowe śnieżnych potworów dobitnie przypomina zamierzchłe czasy, gdy Paint był potężnym programem graficznym.
Nie robię sobie jajec, potworzyska wyglądaj naprawdę koszmarnie, a ich animacja wywołuje niemal natychmiastowy, powodowany bezwarunkowym odruchem facepalm.
Jakby tego było mało, fabuła skonstruowana jest na typowy odpierdol, baboli w scenariuszu jest więcej niż ran szarpanych na padlinie którą dopadł wygłodniały wilk, a większych emocji doznawałem otwierając piwko czajnikiem.
Choć widziało się gorsze rzeczy zarówno jeśli chodzi o CGI jak i wybryki scenarzystów, to jednak mimo wszystko nie poleciłbym tego nikomu, chyba że macie kompletnego pierdolca na punkcie kryptozoologii.
O bohaterach dramatu ani o ciekawostkach fabularnych nie ma co się rozpisywać, ponieważ nie ma w tym absolutnie nic interesującego.
Jeśli jednak chcecie dowiedzieć się czegoś więcej i macie do wydania 12-15 zł, które równie dobrze można cisnąć w błoto nie będę was powstrzymywał.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=ex5T7IhWeGo
Werdykt: