„The loved ones” to w sumie horror nietypowy. Nietypowy może oznaczać zarówno niezwykły jak i nienormalny i założę się, że sporej liczbie fanów horroru, zwłaszcza tym, którzy lubią „nowsze” horrory, może nie przypaść do gustu. I chociaż ten film też nie ma wielu lat, jednak sporo różni się od „amerykańskiego” mainstreamu. Podgatunkowo w internetach określany jest jako gore/schocker. thriller a nawet slasher, a że potrzebowałem odmiany od obrazów o mściwych duchach, postanowiłem go odpalić. I chociaż teoretycznie za żadnym z klimatów, które jakoby znajdują się w „The loved ones”, teoretycznie nie przepadam, ten obraz zaciekawił mnie właśnie tą mieszanką, krajem produkcji oraz ogólnie fabułą.
A ta jest prosta i ostra jak maczeta Jasona Vhooresa. Jej bohaterami są licealiści przygotowujący się do balu na zakończenie szkoły. Największym problemem każdego nastolatka jest w takiej sytuacji, jak wiadomo, sprawa partnera na balangę. Jedna z uczennic zaprasza chłopca, ale chłopiec, ponieważ ma dziewczynę, grzecznie odmawia. Oczywiście nastolatka, której marzy się noc życia, i która widzi siebie samą w roli królowej balu, nie może przepuścić takiej zniewagi. Wraz z swym szalonym ojczulkiem porywają delikwenta i zamierzają mu urządzić bal, o którym nie zapomni.
Stwierdzam, tak, jest to schocker. Ale niezwykły. Przede wszystkim fabuła, choć prosta, jest ciekawa psychologicznie, dość rozbudowana i nietypowa jak na filmy z tego podgatunku (które czasem przecież nie mają prawie żadnej fabuły). Pomysł, żeby bohaterowie byli nastolatkami ma dużą siłę rażenia. Groza jest spotęgowana, kiedy aktów bestialstwa dokonują ludzie młodzi. Poza tym troszkę można się identyfikować z postaciami i ich problemami (wszak każdy był kiedyś nastolatkiem), ich problemy zdają się jakoś znajome, a nawet szalone zachowania, bardziej wiarygodne. Zwłaszcza jeśli są podparte dobrym aktorstwem, a tu jest bardzo dobre, momentami wręcz fenomenalne. Ale to tylko jeden z elementów składających się na niezwykłość „The loved ones”.
Drugim jest sprytne igranie z konwencją. Film jest niejako satyrą na „amerykańskość” celebry balów maturalnych z tym całym koronowaniem na króla i królową balu, oraz satyrą na filmy z tym związane czyli tzw. „teen movies”. Główny bohater nie jest na przykład mięśniakiem w kurtce drużyny footballowej i aparycją Jake’a Wyler’a a słuchającym metalu, długowłosym romantykiem z problemami. A problemy ma duże, istotne z punktu widzenia fabuły a zwłaszcza zakończenia (które z resztą jest przez to intensywne nie tylko pod względem akcji czy brutalności, ale też emocjonalności postaci). Jazdy „królowej” balu też niejako pokazują do czego może prowadzić pompowanie naiwnych marzeń amerykańskich nastolatków.
Dużo fajniejsze jednak od dekonstruowania stylistyki „teen movies” są na wiązania do klasyki horroru. I pisząc do klasyki horroru, nie mam tu przede wszystkim na myśli konkretnych tytułów (choć po części także), ale przede wszystkim cudowny klimat filmów grozy z najlepszego dla tego gatunku okresu kinematografii. Nie wiem nawet do końca jak to się twórcom udało osiągnąć, ale miałem wrażenie, że oglądam film z VHS z tą bezpretensjonalnością i pozbawionymi kompleksów pomysłami. Sam klimat przypominał mi na przykład klasyczną scenę przy stole w oryginale „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” z tą całą intensywnością, ciężkością i grozą, która jest bardziej psychologiczna niż fizyczna. I właśnie psychologia całej sytuacji (którą jeszcze potęguje postać ojca dziewczyny) sprawia, ze obraz jest „gęsty” i pełen napięcia. Naprawdę przez cały seans siedziałem jak na szpilkach. A jak jeszcze się okazało co dziewczyna trzyma w piwnicy to pomyślałem- kurde, ale zajeb***cie. Nie wspominając, że ta akcja też przywołała złote czasy horroru. A podobnych momentów pewnie bym jeszcze mógł sporo przytoczyć. Chcę też uspokoić fanów „ryjących psychę” pomysłów. Poza torturami psychicznymi jest też trochę chorych jazd (chociaż dla fanów typowych shockerów pewnie za mało). Rola ojca w całej tej masakrze naprawdę jest dość przegięta a pomysł z czajnikiem i akcja w piwnicy też nie biorą jeńców.
No i z recenzenckiej przyzwoitości dodam, że świetna jest muzyka. Kawałki są super dobrane i nie dość, że przywołują atmosferę czasów licealnych (przynajmniej dla mnie) , to jeszcze bardziej podkreślają klimat „teen movies”.
„The loved ones” jest shockerem ale jest to shocker dla każdego. Nie jest pozbawionym historii festiwalem rzeźni jak „The buther”, nie ma tak nierealistycznie chorych pomysłów jak „Srbski film”, nie ma tak zgranej fabuły jak” Hostel” ani nie jest paradokumentem jak „Man behind the sun”. W zasadzie jest „normalnym” pełnym horrorem, który poza scenami szokowania broni się jako standardowy film grozy z elementami thrillera. I na dodatek z różnymi smaczkami. Sprytnie igra ze schematami, jest też satyrą, ma ciekawe postacie, super muzykę, fenomenalne aktorstwo oraz trochę nawiązań do klasyki filmów grozy. I cudowny klimat. Choć jeśli komuś się nie spodoba, w pełni to zrozumiem. Dla fanów shockerów może być za mało szokujący, a dla fanów współczesnych horrorów za mało współczesny (zero duchów, tajemnicy, mroku, jumpscenów). Mnie bardzo przypadł do gustu. I sprawił, że poczułem licealne klimaty. OMG! I’m so old.