No chciałbym wreszcie zmasakrować jakieś dzieło, ale że zacytuję klasyka z „Filmu, że mucha nie siada”: „no nie da się…K***wa no nie da się”.
Frankestein’s Army nie jest filmem dla tych odbiorców horroru, których przygoda z tym gatunkiem ogranicza się do okazjonalnego obejrzenia w kinie horroru typu „Obecność” (bez urazy, uważamy tę pozycję za dobry film), czy też zapoznania się z klasyką i to, dodajmy, w tym wydaniu najbardziej mainstreamowym bądź najbardziej głośnymi pozycjami (coś z Azji np. Shutter, coś z Hiszpanii np. Rec). Dzieło jest ewidentnie dla koneserów i to dodatkowo takich, co to są dla horroru takim zjawiskiem jak wielbiciele kina z Segalem dla kina sztuk walki.
Oczywiście jak w większości filmów tego typu fabuła jest pretekstowa. Rosyjski oddział gdzieś za linią frontu ma jakąś tam misję, która ogranicza się do spenetrowania jakiejś bazy, w trakcie okazuje się, że baza jest nie tym co się wydaje i misja też ma zasadniczo cel inny niż przedstawiony większości żołdaków….czy jakoś tak.
Generalnie nie jest to ważne, chodzi o to żeby im dalej w las (w głąb bazy) tym gorzej….oczywiście dla bohaterów bo dla widza coraz lepiej. Nie będzie to wielkim spojlerem, bo każdy amator takiego kina wie od początku, że pomimo, że bestie napotkane na drodze początkowo mają cela jak Grundol w meczu o mistrzostwo, to i tak na koniec będzie gorzej niż w Hamlecie.
Film nie jest szczególnie długi, to dobrze, bo zacząłby zjadać własny ogon, a tak pomiędzy zawiązaniem akcji a krwawym finałem mamy popis wyobraźni twórców, głównie projektantów potworów, spod znaku: co oni brali na planie. Mamy człowieka komaro-szczudlarza, człowieka młot pneumatyczny, Edwarda Nożycorękiego, który zabłądził najpierw do muzeum kolejnictwa a potem do filmu o Hellraiserze, a nawet przysłowiowego Heńka Śmigło. Jest krwawo, groteskowo, industrialnie, brudno, wojennie, nawet steampunkowo. Członki latają gęsto, a za wszystkim oczywiście stoi, suprise, suprise, mad profesor, który jest odpowiednio zdrowo pokręcony.
Widać, że twórcy świetnie się bawili, i na szczęście, przynajmniej odnośnie widzów, którzy choć odrobinie „czują” konwencję, ta zabawa potrafi się solidnie udzielić.
Ale ostrzegamy jeszcze raz, to nie jest film dla „zwykłych” odbiorców horroru (nawet nie przez przekraczanie granic, bo nie o to chodzi i tego tu nie ma), ani nawet dla znawców, którzy oczekują przesłania albo chociaż inteligentniej zabawy konwencją.
Natomiast tym fanom horroru, którzy oczekują po porostu zabawy, bez żadnych przymiotników (demokracja ludowa hłe hłe) gwarantuje bardzo satysfakcjonujący rollercoaster.
Add A Comment