NAZIS AT THE CENTER OF THE EARTH – NAZIŚCI Z WNĘTRZA ZIEMI
[gościnna recenzja – Stierlitz the Demigod]
Co za głupota, żeby w siedem osób manifestację robić.” Parafrazując, co za głupota, żeby robić parodię parodii. Potem ujrzałem nazwę wytwórni. The Asylum, bo o niej mowa specjalizuje się w durnych produkcjach, które mają za zadanie ośmieszać kinematograficzne hity. I jeszcze nigdy im się nie udało. Pułap, które osiągnęły Troma, bądź Syfy jest poza ich zasięgiem. Ale do rzeczy, a raczej do Rzeszy. Otóż w odpowiedzi na recenzowane przeze mnie „Iron Sky” ukazał się tenże film, który jest, stosując tautologię, niesamowicie gównianym gównem.
Wyobraźcie sobie, że nazistowscy bracia ukryli na Antarktydzie, a raczej pod nią, kontynuując swoją politykę, badania nad człowiekiem, nieśmiertelnością, komórkami macierzystymi i tam stworzyli miasto podobne do utopijnej wizji Germanii. W tejże mieścinie, uzupełniając co jakiś czas materiał ludzki, regenerują swoich oficjeli, by móc znów powrócić na powierzchnię i dokonać podboju. Znajome, prawda? Lećmy więc dalej…
Oględzin, bo inaczej tego nie nazwę, dokonałem dzięki linkowi Skrzatana, wespół z naszym wspólnym znajomym. „Kurwa mać” było najczęściej padającym związkiem wyrazowym, jakie padało z naszych ust. Już nawet nie chodzi o to, że film jest tak gówniany, bo to założyłem na samym początku. Po prostu niemal nic nie trzyma się tu kupy i wiem, że kupa mogłaby poczuć się obrażona. Znam specyfikę tego typu obrazów, wiem, że to ma być ścierwo (ostatnio bardzo lubię to słowo), ale przygody Krwawej Reni były lepsze od tego. Tam przynajmniej były cycki. Tu, co prawda, też się pojawiają, ale cienkie, jak sosy Amino. Scenerie robione chyba w Paincie, bohaterowie o charakterach ameb lub pantofelków, hitlerowcy wyglądający jak hatifnatowie… Mój kot często właził mi na netbooka, by zasłonić obraz, co robił najprawdopodobniej celowo, by oszczędzić nam czasu.
Jeśli chcecie obejrzeć film o podobnej tematyce, z dużą dozą humoru i sensowną (jak na ten typ artyzmu) produkcją pochylcie się nad pierwowzorem. W tym wypadku bez czterech piw „nie rozbieriosz”, choć trzeba przyznać, że posiada on urokliwy klimat boazerii, lamperii, ławeczek, krzesełek i pani Krysi, czyli tego, co można spotkać w remizie. Niech będzie roboHitler z Wami i do następnego!
Wasz Stierlitz
ODla zainteresowanych:
Werdykt: