Ruscy… Ruscy wszędzie! Chciałoby się zakrzyknąć oglądająć czwartą część zmagań megalodona z elitą Navy Seals… albo czegoś podobnego w Amerykańskim duchu.
Może być to nawet harcerstwo, aj dont ker!
Ważne jest, że robią co mogą, by tylko zapobiec płetwiastemu zagrożeniu, które po raz kolejny daje się we znaki ludzkości i nawet trzy kobity prowadzące podwodną łódź poświęcają się, byle tylko zabić rekina.
A jest to bestia kurwesko przebiegła. Potrafi rzucać martwymi wielorybami, niszczy zabytki Buenos Aires i nie przebiera w środkach, żeby nieczysto wygrać partyjkę w kościanego pokera.
Jest jednak coś, co może poknuć plany morskiego czupiradła, a jest to tytułowy „Kolos”, maszyna z czasów zimnej wojny, która rozpieprza wszystko na swojej drodze i wygląda jak gówno po zimowych przymrozkach… czyli kloacznie.
Bohaterowie dziarsko łatają wódeczkę z ruskimi i starają się wykombinować jak pozbyć się obu bestii wiedząc, że nie będzie to łatwa przeprawa.
W końcu zgadują się z komunistycznym naukowcem, odpowiedzialnym za powstanie Kolosa, lecz owe spotkanie nie ma happy endu, ale przynajmniej jest jakaś akcja.
Efekty są pośledniej jakości co nie zaskakuje, a bitwa między dwoma głównymi bohaterami dramatu rozgrywa się dopiero w ostatnich minutach i…. chwila napięcia… kończy się tak samo jak każda batalia w poprzednich częściach.
Żenada.
Cały film nie jest taki zły, ale podobnie jak poprzednie odsłony, za cholerę nie może wybić sie ponad przeciętność i dorównać dziwakom typu „Ośmiorekina” czy „Rekinada”.
P.S. Przepraszam za Japoński plakat, ale jakoś miło mi się na niego patrzy. A niech będzie, walnę wam też azjatycki trailer 😉
Dla zainteresowanych