Powiedzcie mi, kto do jasnej cholery ubzdurał sobie, że lalki, klauny oraz dziewczynki ze skoliozą, paradujące w koszulach nocnych są w stanie kogokolwiek przerazić? Może mogło to jakoś działać na psychikę, gdy człowiek miał dwanaście lat i przypadkowo pociągnął nieco z piersiówki ojca, ale w innych wypadkach?
Znam co prawda kilka osób, które widzą w tym coś przerażającego, ale są to wyłącznie przedstawicielki płci pięknej, a jak dawno temu udowodniono (wujek mi tak mówił), kobity lubią robić z igły widły, tak więc im akurat mogę się nie dziwić.
Nawijam o tym dlatego, że po przeczytaniu kilkunastu pochlebnych opinii na temat tego filmu postanowiłem dać mu szansę i to do tego w bardzo korzystnych warunkach. Zgasiłem światło, wywaliłem koty do drugiego pokoju, starając się chłonąć to dzieło bez zbędnych zewnętrznych bodźców. Czy zrobiło na mnie wrażenie? Ehh…
W produkcji tej mamy do czynienia z młodym facetem, który pogrążony jest w żałobie po śmierci małżonki, który strzeliła w kalendarz w iście spektakularny sposób. Nie pożarł jej rekin, nie poturbował niedźwiedź na prochach, ale za to opuściła ten padół łez wystylizowana na lalkę. Zawsze to coś.
Kilka godzin przed jej śmiercią, małżeństwo znajduje pod drzwiami spory futerał, który został do nich wysłany z utajnionego źródła. Zachowując się jak spragnione smakołyków spaniele otwierają pudło i znajdują w nim widocznego na plakacie drewniaka, który, choć początkowo tego nie okazuje, żyje własnym życiem i nie należy do najmilszych osób na świecie.
Młody wdowiec musi oczywiście odkryć straszliwą tajemnicę, która zmieni losy Drugiej Wojny Światowej i postawi w zupełnie nowym świetle Adolfa „Dziubka” Hitlera oraz jego malowidła. Kapnęliście się, że na siłę wcisnąłem tu motyw z Uber nazistą? Fajnie.
Film nie zachwyca absolutnie niczym i jest po prosty diabelnie przeciętny. Jeśli chcecie obejrzeć coś z polotem, polecam choćby „Teksańską masakrę wibratorem”. Chociaż nie, wspomniany przeze mnie amatorski porno slasher jest znacznie gorszy.