MANTERA
Gdy scenarzyście brakuje świeżych pomysłów, a producent kisi środki odurzające we własnym schowku i żadne, ale to żadne podchody i lizusostwo nie są w stanie sprawić, by cwaniaczek się podzielił, zwykle pozostaje tylko jedno.
Korzystanie ze źródeł oczywiście!
Koreańsko-pakistańsko-rosyjsko-indiańska produkcja (wnioskuję z obsady) opowiada o małym, acz posiadającym szczere serce kitajcu, który w połączeniu z tytułowym mechem ma pomóc siłom światłości pokonać Lorda jakiegoś tam, przywódcę mrocznej armii.
Chłopak jest odbijany z jednego miejsca na drugie jak piłeczka pingpongowa, kuszony przez złą korporację ciepłą posadką, a w końcu nawiązuje niejasną relację z pewnym facetem, który ratuje go od oklepu dokonywanego przez miescowych azjatów, po czym uczy bzdet o sile serca, ręce sprawiedliwości i takich tam wywołujących rzyg tęczą sprawach.
Co do korzystania ze źródeł i powielania schematów, filmidło jest połączeniem „Gwiezdnych wrót”, „Karate kid”, „Transformersów” i opowieści o robotach made in japan.
Nie dość, że wszystkie walki mechów w filmie wyglądają jak tworzone za pomocą animacji poklatkowej (może tak jest) to na dodatek jest to dzieło tak naiwne i nieskomplikowane, że przeznaczone jest raczej dla trzynastolatków, którzy i tak będą psioczyć na oprawę graficzną.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=ytfPHHkcbfE
Werdykt: