Rekin chochlik, zwany także goblinem, to rzadko spotykany przedstawiciel rekiniej społeczności. Gatunek ten, dochodzi do 2 metrów długości i nie jest dla człowieka nazbyt niebezpieczny.
Co więc się stało, że ten koszmarny z wyglądu, lecz łagodny z usposobienia żarłacz stał się bohaterem tego filmu? Odpowiedź jest tak oryginalna i skomplikowana, jak polski hip-hop.
Trzęsienia ziemi, dające możliwość ucieczki z podwodnego więzienia prehistorycznym stworom, nie są czymś nowym. Widzieliście to nie raz, więc kumacie bazę, to też nie będę się nad tym dłużej produkował.
Ów straszny i okropny gatunek, zamieszkujący dotychczas głębie oceanów wypłynął na żer, wspomagany przez fale tsunami, powstałą w skutek trzęsienia. Rozwiązaniem problemu zajmie się natomiast rubaszna i skora do odmawiania różańca ekipa ratowników z pobliskiej plaży.
Zalani ogromną falą, uwięzieni w budce ratowniczej, będą musieli wszystkimi dostępnymi środkami walczyć z bestiami.
Przez pierwszą godzinę filmu chciało mi się płakać. Wyć w poduchę, jak baba przy Titanicu, lecz nie ze wzruszenia, jak się zapewne domyślacie.
Debilne, nic nikogo nie obchodzące historyjki, przerywane ujęciami naszej wesołej, taplającej się brzegowych wodach ławicy doprowadzały mnie do szału i jedyne, co było naprawdę niezłe, to końcówka, a właściwie sposób, w jaki chochliczki były eksterminowane.
Żadna rewelacja, ale zawsze to coś innego, niż efektowne eksplozje, w jakich z reguły kończą swój żywot podobne im wynaturzenia.
Ciekawych motywów tu raczej nie znajdziecie, nieciekawa fabuła, drętwe aktorstwo, zero humoru, brak golizny( co z reguły pomaga dotrwać do końca niektórych filmów) a także brutalnych wykończeń, nie wpływa zbyt dobrze na jego odbiór.