Netflix ostatnio często uszczęśliwia widzów horrorami. Na platformę trafia ich całkiem sporo (a może to algorytm u mnie). Netlix jak to Netlflix, z poziomem jest różnie, raz lepiej, raz gorzej, raz nie wiadomo jak, a raz, że nie jest tak, że jest dobrze czy nie dobrze. Ostatnio dość gorącym Netflixowym horrorowym tytułem (no może sprzed kilku tygodni) była trylogia Fear Street. Oczywiście obejrzeliśmy wszystkie części i postanowiliśmy je ocenić z jednej strony jako całość (w końcu wszystkie trzy składają się na jedną większą historię) z drugiej strony zaś, jednak wyrazić osobną ocenę dla każdej z części (od biedy każda z nich też w jakimś sensie stanowi odrębną mini historię, a poza tym kompletnie różnią się klimatem, no i- chyba niestety- poziomem).
Fear Street to wreszcie jest taka trylogia, którą ocenia się kompletnie inaczej jako całość, a kompletnie inaczej jej poszczególne części. A poszczególne części są albo kompletnie różne jakością (jedynka vs pozostałe dwie), a jak są podobnej jakości to z kompletnie innych powodów (dwójka i trójka).
Trylogia opowiada o grupie nastolatków z małego miasteczka Shadyside, którym regularnie, co jakiś czas, wstrząsa fala seryjnych morderstw. Wyjątkowo brutalnych i dokonywanych przez osoby wyjątkowo szalone….mimo, że wcześniej również były one zwykłymi nastolatkami z Shadyside. Co więcej, miasteczko ma swoją mroczną legendę o kobiecie straconej 300 lat temu jako czarownica. Oczywiście część mieszkańców nie wierzy w tą historię, wątpiąć, że się w ogóle wydarzyła, inni traktują to jak miejską legendę, a inni jeszcze, wierzą, że nie tylko historia jest prawdziwa, ale jej konsekwencje nadal nawiedzają Shadyside i stoją za wszelkim złem, które spotyka to miasteczko. Na domiar złego z Shadyside sąsiaduje inne małe miasteczko- Sunnyvale, którego mieszkańcy od zawsze rywalizują z mieszkańcami Shadyside, i których dziwnym trafem spotykają same pomyślności.
Cała seria jest taka całkiem spoko, ale nie mocne całkiem spoko, ani naciągane całkiem spoko, tylko takie całkiem spoko-całkiem spoko. Największa zaletą serii jako całoścć jest pomysł, który ma oczywiście pierwowzór literacki, czyli połączenie Slashera z klimatem Witch/Occult, który w sumie jest też trochę Mystery bo w pewnym momencie jednak wszystko okazuje się inaczej. Nadmienić tu bowiem trzeba, że trylogia Fear Street oparta jest na serii książek, której autorem jest niejaki R.L Stein, który odpowiada między innymi też za serię „Gęsia skórka” (Goosebumps), na podstawie której również powstał serial, który odniósł duży sukces. Także gość jak coś pisze, to raczej wie co robi i literacką rękę ewidentnie widać w wyjściowym pomyśle filmowych Ulic Strachu. A więc przede wszystkim w pomysłowym i zaskakująco spójnym połączeniu różnych klimatów i historii, która oferuje sporo twistów.
I o ile część literacka to same plusy, to nieraz ciąży część, że tak powiem filmowa. Twórcy postanowili czerpać tyle ile mogli z klimatów danych dekad horroru albo po prostu jego indywidualnych podgatunków czy też klimatów.
Jedynka to ewidentnie klimaty lat 90. Dwójka to klasyczny ejtisowy slasher. Trójka zaś oferuje nam nurzanie się w klimatach historii o wiedźmach osadzonej w XV wieku .
- W jedynce korzystanie z danej dekady/klimatu wyszło najsłabiej. Pewnie dlatego że są to motywy z lat 90, które już wtedy były mash upem wcześniejszych dekad horroru. W takim przypadku można zrobić polemikę, dekonstrukcję albo hołd. Natomiast twórcy zrobili tu pustą wyliczankę patentów na zasadzie „patrzcie jakie filmy widziałem”. No więc mamy kilka scen zabójstw czasem skopiowanych z innych filmów (scena z krajalnicą), standardowego horrorowego geeka, który służy scenarzystom do standardowych scen, w których wszyscy zastanawiają się co robić a ten ratuje sytuację podsuwając pomysł, który akurat widział w jednym horrorze. W końcu mamy wprost cytowanie klasycznych horrorów lub wymienianie ich tytułów przy każdej możliwej okazji. Sorry ziom, my też te filmy widzieliśmy. Nawet muzyka, choć dobra, przypomina taką składankę/playliste, która polega na zgraniu na kasetę (kto pamięta??) po prostu największych szlagierów lat 90 (jest nawet Firestater!) Pierwsza część to trochę jak pójść na koncert coverbandu, gdy akurat w mieście gra też oryginalna kapela.
- Dwójka jest już o wiele lepsza bo mówimy o latach 80 i czystej, najbardziej oryginalnej ze źródła stylistyce slasher. Mamy więc paczkę przyjaciół, mordercę wykańczającego wszystkich po kolei, dynamiczne pogonie tegoż mordercy, głównie za młodymi dziewczynami, mamy obóz w środku lasu, sporo cieszącego oko gore z użyciem siekier i innych miłych narzędzi, które nie służą bynajmniej do masażu shiatsu i mamy takie motywy, że jak obozowa młodzież ucieka na osobność w celu igraszek, to najpewniej skończy się to dla nich źle. Mamy w końcu final girl, która tu okazuje się……dość zaskakująca . Nawet muzyka wydaje się jakoś bardziej świadomie dobrana (The Man Who Sold The World w wykonaniu Nirvany z legendarnego koncertu MTV Unplugged). Tu już zatem widać coś w rodzaju hołdu, mądrego, udanego a nawet z kilkoma autorskimi patentami. A nawet, gdyby to była gołą kopią motywów (jak w jedynce) to slashery lat 80 mają tą przewagę nad generycznymi posthorrorami lat 90, że to samo piękno i dobro i można to oglądać w kółko. Slashery lat 80 są jak kremówki. Znacie kogoś kto nie lubi kremówek albo slasherów lat 80?
W tej części już też w pełnej krasie (na pewno bardziej niż w pierwszej części) ujawnia się pomysł z literackiego pierwowzoru. Ten jakże klasyczny slasher został bardzo sprawnie wpasowany w historię o wiedźmie i klimaty mocno satanistyczne, tworząc pomost pomiędzy wprowadzeniem z pierwszej części, a finałem i wyjaśnieniem intrygi w części trzeciej. W sumie dwójka to chyba moja ulubiona część.
- Udana jest też trójka. Przy czym trójka jest dobra natomiast z tego powodu, że przede wszystkim sięga po klimat niewyeksploatowany. Akcja osadzona jest historycznie w XV wieku, osadzie, która dała początek późniejszym miasteczkom Shadyside i Sunnyvale. Jest to zatem historia purytańskiej społeczności, jej wierzeń i historia dziewczyny, którą ta społeczność uznała za wiedźmę. Całość jest zatem osadzona w klimacie witch/occult, ale w wersji historycznej właśnie, który znamy np. z genialnego The Witch i….to w zasadzie tyle. Także sięgniecie po niewyeksploatowany klimat niewątpliwe plus trzeciej części Fear Street. Dodatkowo zawiera motywy i przesłanie, które wielu nazwie….lewackimi, a jak wiadomo, choć wielu będzie mówić „o matko, netflix i jego wciskanie wszędzie polit-poprawności”, to my będziemy mówić” wincyj, wincyj, bo od nas na lewo jest tylko ściana. Wreszcie trójka wyjaśnia widzowi, co tak naprawdę stało za wydarzeniami w przyszłości, które oglądaliśmy. Przy czym robi to bardzo sprytnie bo na początku prowadzi wątek, w kierunku, którego zdajesz się domyślać, i który sam z siebie wydaje się bardzo logiczny….aby potem walnąć twistem, który daje nam rozwiązanie historii ciekawe ii jeszcze bardzie logiczne. Także trójka ma fajny, niewyeksploatowany klimat, dodaje nowoczesne przesłanie i bardzo mądrze spina serie jako całość nadając poszczególnym częściom zupełnie nowy wydźwięk.
Także jedynka 4/10, dwójka i trójka po 7/10 (z innych powodów), a więc całość <wyciąga kalkulator> 6/10.
P.S. Nie włączajcie dubbingu!!!