Jeszcze za dzieciaka, kiedy biegałem po osiedlu z majtkami na głowie udając Spidermana wiedziałem że jestem lekko odchylony od normy. Wsadziłem dwa nity do kontaktu zostając potworne porażony prądem, miałem dziwaczne zamiłowanie do rysowania cmentarzy oraz marzyłem o pracy konserwatora zwłok… ale chyba już o tym kiedyś wspominałem.
Co ciekawe, z tych iście dziwacznych czasów pamiętam również w przebłyskach recenzowane tu dzieło, które jakoś zapadło mi w pamięć, tak więc trzeba było w końcu pobuszować w internetach i znaleźć to cholerne ustrojstwo nim zniknie w otchłaniach niebytu.
Wyobraźcie sobie planetę Mars, w której podziemiach żyje pewna cywilizacja. Gdy kończy im się tlen, azot czy inne niewidzialne badziewie wysyłają na Ziemię osławionego Człowieka Homara (na zdjęciu), wspomaganego przez Mambo, stwora bardzo przypominającego Ro-mana znanego z „Robot Monster”.
Zgrany duet ląduje na naszej planecie i infekuje ludzi, z których wykluwają się latające Homaro-toperze. Przeciwko nim staje młoda parka wspomagana przez doktora pędzącego bimber i generała wojsk lądowych.
Choć kilka razy jest dosyć zabawnie, a plastikowe efekty są pocieszne, to na dłuższą metę film męczy i zdecydowanie brakuje w nim czegoś, co na dłużej przyciągnie do monitora. Za dzieciaka jakoś bardziej mi się to podobało, ale nie ma tragedii, po prostu jest dosyć przeciętnie.
Wspomniałem wam, że jest to swego rodzaju film w filmie? No to wspominam, reszty dowiecie się gdy załączycie tę produkcję.
2 komentarze
To kretyńskie i tandetne, a mimo to mam nieodpartą ochotę obejrzeć 😀
pierwsza Twoja recenzja jaka przeczytałam. ;P