Nim jakiś polski dystybutor połakomi się na dziwaczne tłumaczenie tytułu na nasz rodzimy język, polecam wersję „Kanibalistyczni okultyści z piekła rodem”. Prawda jest taka, że powie wam to wszystko o fabule, a jeśli nawet skusicie się na seans, to wiele więcej nie uświadczycie.
Ten turecki horror, który na prywatnych pokazach wzbudził falę pozytywnych opinii i określany był jako absolutna rewelacja, okazał się totalnym przeciętniakiem, z kilkoma nie wybijającymi się ponad przeciętność scenami gore i taką ilością wrzuconych na siłę pomysłów, że do teraz (a minęły już z 2 godziny od seansu) cycki pieką mnie z wrażenia.
Fabularnie ma się to tak, że kilku policjantów dostaje wezwanie z centrali, by wesprzeć inną jednostkę w pewnym owianym złą sławą miejscu. Gdy raźnie jadą furmanką we wskazane miejsce, jakiś patafian wyskakuje im przed maskę, a chłopaki wraz z samochodem wpadają do rzeki.
Na szczęście nikomu nic poważnego się nie dzieje, tak więc po pobieżnych oględzinach wparowują do opuszczonego przed wieloma laty komisariatu, by zobaczyć, co tam się odpieprza. Gdy tylko zagłębiają się w plątaninę korytarzy, zostają zaatakowani przez bandę zwyroli, o których wspominałem na początku i po kolei są masakrowani w imię jakichś chorych pryncypiów.
Wszystko to jest tak miałkie i oklepane, a jednocześnie przekombinowane, że wrażenia na was raczej nie zrobi, choć gusta bywają różne.
Nie miałem szczególnych wymagań, tak więc wielkiego rozczarowania nie było, ale niesmak pozostał. Jeśli chcecie wymienić się ze mną poglądami na temat „Baskin” przy ciasteczkach i herbatce, to zapraszam, bo może znaleźliście w nim coś, co mi jakimś cudem umknęło.