„Perfekcja” to nowa produkcja Netflixa. Dowiedzieliśmy się o niej czytając jakiś artykuł na portalu wybitnie niebranżowym, gdzie pisano, że widzowie wymiotowali w trackie seansu, czy też może nawet, że nie dali rady wytrzymać do końca albo też jakieś inne pierdololo w podobnym stylu. Ale z opisu wynikało też że film jest zaskakujący, pełen zwrotów akcji, szokujący. Dobry po prostu.
Już skrót fabuły był dość zachęcający. Na początku opowieści poznajemy genialną wiolonczelistkę (a raczej byłą wiolonczelistkę), która porzuca karierę, by zająć się chorą matką. Po wielu latach matka umiera a nasza bohaterka postanawia wrócić do fachu. Niezbyt jej się to udaje, bo została niejako zastąpiona przez młodszą równie utalentowaną, która na dodatek jest fanką starszej koleżanki. Mimo wszystko dziewczyny się zaprzyjaźniają ( a przynajmniej tak się wydaje), co przychodzi im tym łatwiej, że obie są wychowankami prestiżowej szkoły. Szkoły, której sposoby nauczania są, delikatnie mówiąc, niecodzienne.
Od razu trzeba powiedzieć, w „Perfekcji” dzieje się dużo. Żadne tam powolne budowanie klimatu, tylko krótkie wprowadzenie i heja. Robi się brutalnie, dość obrzydliwie, ale w sumie też intrygująco pod względem psychologicznym. A zaraz potem mocny twist. Myślę sobie- jest dobrze. Potem dostajemy kolejne motywy już w trochę innym klimacie, a potem znowu skręt fabuły i znów inne klimaty. Naprawdę miszmasz gatunków- body horror, slasher, jakieś home invasion i jeszcze inne. A do tego karkołomne (albo jakby spojrzeć bardziej krytycznie- „z d…y”) zwroty akcji. Muszę przyznać, że przez spory kawałek filmu zastanawiałem się jaki podgatunek horroru oglądam. Ale w sumie doszedłem do wniosku, że to nie ważne. I teraz trzeba sobie podpowiedzieć na jedno (z…biście) ważne pytanie: „czy taki kogel- mogel na ekranie to dobrze, czy niedobrze? Otóż odpowiedź jest taka, że…
…nie ma tak, że dobrze albo że niedobrze. Gdybym miał powiedzieć co cenię w życiu najbardziej, powiedziałbym, że ludzi… WRÓĆ!… powiedziałbym, że to, jak odbierzemy „Perfekcję” zależy od tego, czego szukamy w oglądanym horrorze i czego oczekujemy od seansu. Wydaje mi się, że dużej części widzów film może nie za bardzo przypaść do gustu. Po pierwsze jest trochę przekombinowany i to w taki bardziej pretensjonalny sposób. Wszystko jest tu naciągane, żaden wątek (np samej szkoły dla dziewcząt i sposobów w niej nauczania), nie jest wygrany w odpowiedni sposób. Nie ma budowania klimatu, a fabuła choć wydaje się ciekawa i w ciągająca, tuż po zakończeniu seansu pozostawia nas z uczuciem, że była chyba jednak napisana na kolanie. Twisty są zbyt naciągane, a elementy historii, które aż proszą się o rozwinięcie potraktowane są po łebkach. Fajnie, że chociaż jest miejscami szokująco, a i ten kolaż motywów składa się z elementów, które dają frajdę.
No właśnie… ja na ten przykład czas z „Perfekcją” uważam za spędzony bardzo przyjemnie. I już wyjaśniam dlaczego. Chociaż w horrorach zwykle poszukuję właśnie klimatycznej, umiejętnie budowanej i sensownej historii, to ostatnimi czasy naoglądałem się mnóstwa rzeczy, gdzie twórcy próbując zrobić coś właśnie tak na poważnie, po prostu się wykładają. I dostajemy żenujące klisze typu „James Wan zrobił karierę na tym gównie”. Tymczasem mam wrażenie, że ludzie odpowiedzialni za „Perfekcję” podeszli do tematu w sposób typu „Ej, i tak nie zrobimy horroru w stylu „Hereditary” więc ogarnijmy takiego popcorniaka, gdzie nawrzucamy zajawkowe motywy, które fanom horroru dadzą dużo prostej niezobowiązującej radochy”. Brutalność? Jest. Szokowanie? Jest. Trochę banalnej, ale wkręcającej psychologii? Jest. Do tego karuzela szalonych (choć nielogicznych) twistów, krew, dźganie nożami, robale i co tam jeszcze a wszystko to podlane sosem pretensjonalnego choć stwarzającego pozory głębi przesłania. I mamy przednią zabawę.
Podsumowując… jeśli potraktujemy elementy fabuły oraz metody straszenia jako takie rekwizyty, elementy zabawy typu- rzućmy te nasze horrorowe zabawki na dywan, pomieszajmy i turlajmy się w nich dla odstresowania- to będziemy się dobrze bawić. Jeśli zaś chcemy potraktować ten film poważnie i zacząć szukać w nim dobrej, mrocznej historii, umiejętnego budowania klimatu oraz prawdziwej podskórnej grozy, to dojdziemy do wniosku, że twórcy „Perfekcji” chyba oglądali wcześniej Ghostland i chcieli zrobić coś podobnego (a przynajmniej twórczego w podobny sposób), ale im nie wyszło. Jeśli jesteś tym drugim typem widza, to „Perfekcji” dasz ocenę 4 w porywach do 5. Zaś jeśli potrzebujesz (tak jak ja w momencie odpalania recenzowanego filmu) wyturlać się w ulubionych horrorowych zabawkach, to pewnie dasz 7. Albo i 8. Czyli finalnie wychodzi 6. Jak w mordę strzelił.