Wielokrotnie oglądając „Czerwoną różę” Stephena Kinga zachodziłem w głowę co działo się podczas wyjazdu młodego małżeństwa do Afryki, kmniłem cóż też wyrabiał mężuś, że zaraził swą oblubienicę chorobą weneryczną i na dodatek samo powstawanie nawiedzonej rezydencji naprawdę mnie ciekawiło.
W tym prequelu do wspomnianego wcześniej mini serialu niczym nawalony harcerz tonący w brudnej rzeczce zagłębiamy się w odmętach historii i stopniowo poznajemy jej bohaterów, oczywiście ludzie którzy widzieli poprzednią część będą już z grubsza znać przebieg historii, ale i tak jest tu sporo nowinek, które zadowolą fana tej ekranizacji.
Żeby nie było, już spieszę z wyjaśnieniami dla tych, którzy w życiu nie widzieli „Czerwonej róży”. Otóż nazwana została tak rezydencja wybodowana przez faceta, który jest tak obrzydliwie bogaty, że Vladimir P. to przy nim rześki acz amatorsko machający ściereczką pucybut.
Facet ofiarowuje domostwo swej młodej żonce, po czym puszcza się jak latawiec i nie stroni od tego by zapraszać pod swą strzechę zwyczajne i pospolite kurtyzany. W miare jak dom jest rozbudowywany, między wyrobem chałupniczym a panią Rimbauer dojrzewa specyficzna więź, a coraz więcej osób tajemniczo znika wewnątrz murów. Już wiecie czym jest ten dom, prawda?
Choć filmidło jest przyjemne i miło spędziłem przy nim czas, to mam wrażenie, że gdybym nie widział poprzedniej części moje wrażenia byłyby mniej pozytywne. Jeśli widziliście i lubiliście poprzednią odsłonę, to spokojnie możecie sobie zapuścić i tę, jeśli jednak nie… cóż, spróbujcie, a może i się wam spodoba.