Miło jest mi zakomunikować, że pewien człowiek postanowił odciążyć nieco moją wątrobę i jako mój pomocnik, co jakiś czas będzie wtrącał swoje „trzy grosze” w tematyce dziwnego kina. Oto pierwsza recenzja człeka, który posiada to samo imię, co mój rekin Stanisław 😉
Pewna japońska legenda opowiada o tajemniczym klanie
mnichów, którzy w odseparowaniu od społeczeństwa zajmowali się chodowaniem
bakłażanów i pędzeniem bimbru. Pech czy też nie sprawił, że jeden z synów
zechciał opuścić to wspaniałe łono natury i zająć się kręceniem filmów. Cóż, ma chłop jaja. Nie ma co.
Wyobraźcie sobie, Moi Drodzy, że jedziecie na biwak, aby
piwkować, spółkować i zażywać marichuanen. Tak – doskonały wypad innymi słowy.
Na tenże biwak wbija wam pluszowy gigant i zaczyna siać grozę i zniszczenie. I
nie jest to wynikiem zażycia sporych ilości środków wyskokowych. To próbka kina
spod znaku Takashiego z klanu Miike.
Bycie bossem mafii w japonii to niełatwa praca. Trzeba
uspokoić kogoś, kogoś posłać do piachu, ochronić miasto, będąc przecież dobrym
papą i ostatecznie uzupełniać braki krwi w organiźmie wskutek swojego
wampiryzmu.
Bycie ugryzionym przez omyłkę czy też w innym celu, to też nie lada problem. Można też być gościem w stroju zielonej żaby, który spuszcza łomot wszystkiemu
i wszystkim, w końcu trzeba zniszczyć świat, prawda, Mr. Frog?
Całość to pokraczna mieszanina kretyńskiego humoru, posoki i
celowego strzelania po oczach koszmarnymi efektami specjalnymi. Żywioł
wymieszany z humorem klozetowym, którego poziom obrazuje stolec pływający na
krytej pływalni w waszym miasteczku. Drewniane aktorstwo wymieszane z
nadekspresyjnością jest idealnym uzupełnieniem tej chorej zabawy.
Cały film jest ponad dwugodzinną jazdą na kwasie i ogólnie rzecz biorąc ciężko
pojąć o co, u licha, chodziło twórcom. Ostro powalona fabuła miesza się z
brakiem sensu i ogólnie rzecz biorąc chodzi tutaj chyba jedynie o żywioł,
wyrywanie łbów, rozwalanie mózgów w rytm śmiesznej muzyczki. Zapomniałem jeszcze o wojującej żabie. Wojująca żaba to najlepszy wyznacznik
tego filmu.
Cóż, spokojnie już przy jednym piwku będziecie się
znakomicie bawić, jeżeli nie zraża was kompletna głupota przedstawiona na
ekranie. Jednakże – wraz ze wzrostem używek spożytych przy seansie odbiór tegoż
się znacznie poprawia.
Ja polecam trzy piwka na wstępie. Potem możecie zapalić
sobie blanta z wyciągiem z morświna. Powinno być cacy i heja.