WYRMWOOD
Gdy stajesz przed nieciekawą sytuacją, w której musisz zastrzelić swoją córkę i żonę, twój optymizm może dać dyla, niczym spanikowany ministrant z pod sutanny księdza.
Po takich wydarzeniach szlag trafia cały światopogląd, a sytuację pogarsza fakt, że jeśli za dnia masz chęć pojechać za miasto, będziesz musiał napędzać wehikuł krwią nieumarłych.
Bohaterem tego filmu jest człek, który ruszając na ratunek siostrze, na której dziwaczny lekarz prowadzi posrane eksperymenty spotyka dwójkę gości, którzy podobnie jak on sam, stracili już niemal wszystko.
Razem podróżując, jedząc, polując oraz okolicznościowo tańcząc breakdance starają się przeżyć w bezwzględnym świecie w którym, jak już wspomniałem wszelkie pojazdy na ropę i benzynę potrzebują nowego rodzaju paliwa, z zastrzeżeniem iż działają tylko za dnia.
W nocy zarówno zombiaczki jak ich krew odpoczywają i nie wydzielają dostatecznej ilości oparów mogących zasilić maszyny, więc jedyne co można zrobić to siedzieć płasko na dupie i grać w kalambury.
Gdy siostrzyczce podstępem udaje się zbiec z mini laboratorium, wyposażona w nowe umiejętności w końcu natrafia na braciszka oraz… na zgraję typków, którzy w imię ludzkości chcą oddzielić jej łeb od ciała i zanurzyć w formalinie.
Wiem, że recenzja brzmi nieco chaotycznie, ale pewnych szczegółów nie chcę spoilerować, choć zwroty akcji nie są szczególnie nowatorskie. Odpalcie sobie filmidło a sami zobaczycie.
Żadną rewelacją to nie jest, ale lepsze to niż wieczorne mizianki z nadpobudliwym kotem. Przynajmniej wyjdziecie z tego bez uszczerbku.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=bESob6LPkA0
https://www.youtube.com/watch?v=bESob6LPkA0
Werdykt: