Dałem się nabrać jak zwykły cham, gówniarz i prostak. Podziwiając plakat i oglądając bardzo przeciętnej jakości trailer naiwnie pomyślałem sobie, że może wcale nie jest to takie złe i obejdzie się bez nagłych eskapad do sklepu, by uzupełnić moje ulubione płynne specyfiki. Myliłem się.
Perypetie kompletnie nie dającej się lubić głównej bohaterki, która ma za sąsiada wilkołaka przyprawiają o odruchowy „facepalm” i wierzcie mi, lepiej jest odświeżyć sobie „Dog soldiers” lub „Amerykańskiego wilkołaka z Londynu”, niż tracić czas na tę szmirę.
Zapomniałem wspomnieć, że panienka, która wyzywa likantropa do walki na śmierć i życie, posiada niesamowity przedmiot, który czyni ją niemalże wyjątkową… chcecie wiedzieć co to? Otóż jest to nic innego, jak kołek w dupie.
Fabuła ma się mniej więcej tak. Do sąsiedztwa wprowadza się młody chłopak uwielbiający śmigać na motorze i wyraźnie mający chętkę na czarnowłosą panienkę, która szczyci się tym, iż jest zatwardziałą wegetarianką.
Babeczka niesamowicie szybko odkrywa tożsamość mrocznie wyglądającego jegomościa i nie zamierza popuścić facetowi, a ten zachowuje się wobec niej niczym Gary Oldman, pałający pożądaniem do odtwórczyni roli Miny w filmie Copolli… kumacie? Jeśli nie, sprawdźcie to w Google.
Owa parka przez półtorej godziny bawi się w kotka i myszkę, a w ich grę wplątany jest brat panienki oraz facet zajmujący się dostawą śmieciowego jedzenia. Na dodatek, w wielkim i „zachwycającym” finale sprawy w swoje ręce bierze niemalże zapomniany myśliwy, grany przez Kevina Sorbo, który znajduje w sobie resztki męstwa i dzielnie staje do starcia z potworem.
Całokształt jest cholernie męczący i nakręcony w sposób, który przywodzi na myśl amatorskie podrygi trzynastolatków, którzy zakosili rodzicom kamerę. No, może trochę przesadzam, ale fabuła naprawdę nie należy do wyszukanych i jest wtórna do bólu, a na dodatek całokształt ssie, co sprawia, że przyjemność z oglądania tego zakalca jest minimalna.