Olbrzymie, kosmiczne owoce morza nie pogardzą żadnym gatunkiem, a już w szczególności ohydnymi kreaturami o dwudziestu palcach i zdeprawowanych umysłach… zgadza się, mówię o was dzieciaczki.
Tym razem przybyły one zza czarnej dziury, która niczym noworodek tworzący pieluchowego bobka z impetem pozbyła się balastu w postaci metero.. metoroty… asteroidy.
Nie łudźcie się, te stwory nie mają szczególnych preferencji i nieważne jest czy jesteście studentami, biologami, czy też dotykacie nieletnich i co pół roku zmieniacie parafię. Jeśli ich spotkacie, jesteście udupieni.
Pewien nerd, bezwstydnie rwany przez blond sąsiadkę ugaduje się z nią na pseudo-apokaliptyczną imprezę, której finałem będzie obserwacja wspomnianej komety.
Na miejscu jest (co wydaje się nieprawdopodobne) jeszcze bardziej chamsko i ordynarnie rwany przez inną laskę, tym razem czarnowłosą.
Nim jest mu dane rozciągnąć kończyny i wyjątkowo przygotować do działania drugi nadgarstek musi bronić swego życia przed obcymi, którzy zdolni są do posiadania ciał ludzi.
W mniej lub bardziej ludzkich postaciach przewiercają penisami kobiety, topią ich twarze do samej kości a także zespalają się z nimi tworząc krabo-laski z cyckami na wierzchu.
Fabuła nie jest skomplikowana, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ogląda się to miło, efekty pomimo widocznej amatorskości naprawdę dają radę, a finał, choć nie urywa galotów i jest do przewidzenia pozostawia miłe wrażenie.
Ktoś kiedyś gadał mi po pijaku, że filmidło to ma w sobie coś z Lovecraftowskiego stylu. Może nie jest to do końca prawdą, ale pół ludzkie stworzenia z mackami oraz szczypcami potrafią rozweselić i to jest fakt.