„Pyewacket” jest obrazem, który klasyfikuje sobie jako tak zwany (zwany przeze mnie) „klimatyczny horror minimalistyczny”. I jak myślę o tym typie filmu grozy, to przychodzi mi do głowy, że powinienem napisać, iż mam z nim problem. Otóż zawsze mam przed seansem wrażenie, że po prostu się wynudzę i, że w zasadzie nie na taki seans mam ochotę. A co zwykle odczuwam owych seansach? A to nie powiem, ale powiem, że do tego podgatunku zaliczam „Babadook”, „Zło we mnie”, „Under the Shadow”, w sumie także „The Witch”. Kto śledzi naszego bloga, ten wie jakie mamy zdanie o tych obrazach. Ale w sumie do „minimalistycznego horroru” zaliczyłbym też fatalnie przeze mnie oceniony „Dead room”. kiepski „I am the preetty thing that live in the house” czy np „Inkeepers”, co do którego nie mam jednoznacznego zdania. Więc w z seansem „Peyewacket” mogło się okazać różnie. A jak się okazało?
Bohaterką obrazu jest mieszkająca z matką (i bez ojca) nastolatka. Dziewczyna jest interesującą się okultyzmem gotką buntowniczką. I jak to gotka buntowniczka, nie dogaduje się z matką, Na dodatek mama zarządza przeprowadzkę do domku w lesie z dala od wszystkiego. Przede wszystkim z dala od przyjaciół córki. Nastolatce się to nie podoba i po którejś tam z kolei kłótni z rodzicielką, w przypływie goryczy, wyciąga z szafy okultystyczną książkę i odprawia rytuał, który rzekomo przywołuje demona mogące przemówić matuli do rozsądku. Z początku wydaje się, że rytuał to pic na wodę. Z początku.
Jeśli miałbym przyrównać „Pyewacket”, do któregoś z wymienionych we wstępie filmów, powiedziałbym, że najbliżej mu do „Babadook”. Nie chodzi oczywiście o jakość, a o treść. W „Babadook” mięliśmy relacje miedzy matką a małym synkiem, w „Pyewacket” między matką a dorastającą córką. Czyli dramat. I to dramat intensywny i przekonujący. Nie mamy tu, jak w „Babadook” (żeby nie było, uważam ten film za świetny) wkurzającego dzieciaka, mamy toksyczną relację nastolatka z rodzicielem. Oczywiście w „Babadook” mamy też wiarygodną pod względem intensywności i mroku pewnych w emocji interakcję, ale nie każdy może się z nią identyfikować. Wszak nie każdy jest rodzicem. Za to każdy był nastolatkiem. Być może to zasługa niezłej kreacji Nicole Munoz wcielającej się w młodą dziewczynę, Nie dość, że jest śliczna, to jeszcze wiarygodna. Krótko mówiąc napięcie, dramat i intensywność emocjonalna fabuły są gęste, przekonujące i budujące odpowiedni nastrój, podkład do horroru.
A co do samego horroru? Muszę, przyznać, że jest tu tak minimalistycznie, jak to tylko możliwe. Sami sobie odpowiedzcie, czy to źle czy dobrze. Moim zdaniem dobrze, bo to po prostu siedzi. Nie wiemy, z czym mamy do czynienia. Z demonem? Szaleństwami dorastającej, wykończonej psychicznie dziewczyny? Z jednym i drugim? W zasadzie dzieje się niewiele, prawie nic, ale przez to cały czas trzymani jesteśmy w niepewności, wydarzenia są niejednoznaczne, okazać może się wszystko.
A co się okazuje? Otóż końcówka jest taka, jak cały film, można ją interpretować na różne sposoby. Zakończenie jest dwuznaczne, ale też proste, dosadne, mroczne i wywołujące dreszcze. I minimalistyczne, jak cały film. Niby to wszystko, dość do przewidzenia, ale mające odpowiedni przekaz, zrobione w zasadzie w jedyny, możliwy słuszny sposób, Tak to powinno wyglądać.
Po seansie zadałem sobie pytanie- co sprawia, że minimalistyczny horror klimatyczny jest dobry? Otóż poruszanie aspektów mroku ludzkiej duszy oraz duży ładunek typowo ludzkich dramatów. Co najmniej jedną z tych dwóch rzeczy znajdziemy w „Babadook”, „February”, „The Witch” czy „Under the shadow”. Nie mamy tego raczej w „Inkeepers” i na pewno nie znajdziemy tego w „Dead room” czy ” I am the preetty thing that live in the house”. W „Pyewacket” mamy to w dobrym wydaniu, przekonujące i świetną, przeszywającą pointą. Film ogólnie byłby świetny, gdyby nie fakt, że scen typowo horrorowych (zwłaszcza w sensie plastycznym) jest jak na lekarstwo a w zasadzie nie ma ich wcale. W „Babadook” czy „February” chociaż coś było. Tu mamy w zasadzie grozę budowaną prawie w całości za pomocą wątków dramatycznych a pod względem zagrywek stricte horrowoych, poza może dwiema scenami, dzieje się literalnie nic. Film można by określić nawet jako śmiertelnie nudny, gdyby nie to, że jest nie za długi, przekonujący w wymowie i z ciężkim, dwuznacznym, pasującym do całościowej wymowy obrazu, zakończeniem. Mnie do siebie przekonał i oceniam go wysoko. Jakbym obejrzał, go przed „Babadookiem” czy „February” dałbym ocenę o jeden wyższą. A tak to jest to kolejny dobrze pomyślany, mroczny minimalistyczny horror klimatyczny. W sumie polecam.