PTERODACTYL – PTERODAKTYL
Lovecraft… Coś świta pod kopułą? Na nasze nieszczęście nie chodzi o słynnego (spoczywającego kilka metrów pod ziemią) autora, który zasłynął roboczo nazwaną „Mitologią Cthulhu”, lecz o naukowca o tym samym nazwisku, który badając okolice wulkanu w Turcji, o wspaniale kojarzącej się nazwie „Ararat” * będzie musiał stawić czoła latającym poczwarom.
Nie będzie on jednak brał nogi za pas w pojedynkę! Do jego żałosnej, acz jurnej ekipy dołączy pyszałkowata córka pewnego ważniaka, bojący się liści, drzew oraz innych rekwizytów tego typu młodzieniec oraz totalnie zabujana w Lovecrafcie eks-uczennica, której hormony mogłyby wyżreć dziurę w pancerzu wspomaganym.
Jak zawsze w tego typu produkcjach znajdzie się tu zapomniany przez Bogów i ludzi przedwieczny krater, swoje trzy grosze wtrąci nieznany mi z czegokolwiek czarnoskóry raper, a wasz podchmielony recenzent będzie na siłę starał się znaleźć tu jakieś plusy.
Choć pozytywów wiele tutaj nie ma, to jednak niespecjalnie jest na co narzekać. Fabuła jest marna, ale rozwolnienia nie wywoła, efekty przypominają odgrzewany w mikrofali kebab (przez co, jak sami doskonale wiecie nie jest mniej zjadliwy), a gra aktorska nie powoduje chęci przytrzaśnięcia głowy chlebakiem.
Trochę się co prawda wynudziłem, przez myśl przeszło mi nawet układanie niekompletnych puzzli z dzieciństwa, ale nie ostatecznie nie było to aż takie złe.
* Dla tych, którzy kumają, dlaczego nazwa „Ararat” tak dobrze mi się kojarzy, przewidziany jest wykonany chałupniczo, sprzężony z chomikiem agregat prądotwórczy.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=7NFhjR6hYMQ
Werdykt: