Ludzie tak już mają, że uwielbiają wchodzić tam, gdzie nie jest ani bezpiecznie ani miło, co w większości przypadków kończy się efektownym zderzeniem z rzeczywistością, która przybiera formę ostrego kamienia na dnie jaskini, bandy uzbrojonych narkomanów lub też teściowej, niczym pies czatującej przy drzwiach do domu.
Ci, dla których wyżej wymienione zagrożenia to dziecinne igraszki zapuszczają się na jeszcze trudniejsze tereny, które w tym konkretnym przypadku oznaczają tytułową piramidę, a wierzcie mi, capi tam okropnie, a kurz i pył zniszczy najlepszą koszulę Adidasa, tak więc nie ma przebacz.
Dzielna ekipa badaczy egipskiej kultury musi niespodziewanie zbierać manatki i wracać do swych domów, lecz nim to zrobią postanawiają wysłać do wnętrza małego zdalnie sterowanego robota i choć trochę pobuszować w trzewiach tego cudu architektury.
Robicik niestety zostaje uszkodzony, a wiedzcie, że kosztuje majątek. Ludziska zbierają motywację i choć nie ma jej wiele wyruszają pomóc małemu i bezbronnemu mechanicznemu maleństwu. Tam czekają na nich stada dzikich, dziwacznych kotów, pułapki oraz wisienka na torcie: niepodobny do śmiertelnego człeka strażnik piramidy.
Wszystko z pozoru wydawało mi się całkiem zacne, ale im bardziej zaglębiałem się w film tym większe ogarniało mnie znużenie. Pseudo-Anubis jest jedynie średnim tworem CGI i żaden aspekt filmu nie wybija się ponad przeciętność. Ale od biedy da się to obejrzeć.