Do australijsko nowozelandzkiego filmu grozy “Opętani” podchodziłem z dużą nadzieją. Wszak każdy kto trochę horrorów obejrzał, wie że kraina kangurów i dziobaków w ostatnich latach naprawdę dostarcza świetnych dzieł z tego gatunku. Różnorodnych, ale zwykle świeżych i oryginalnych. Tacy są też „Opętani” („Went Up the Hill”)- świeży, oryginalni i wyjątkowi.
Na początku trzeba jednak ostrzec- nie jest to horror w ścisłym tego słowa znaczeniu. A nawet w szerokim łapie się ledwie (chociaż dreszczyku dostarcza- szczególnie w drugiej połowie). Osobiście nazwał bym to dzieło- dramatem paranormalnym. Przykładem filmu, który można by też tak sklasyfikować jest np. „Ghost Story” (z 2017 roku). Czujecie o co chodzi? Ale uspokajam- „Opętani” dają nam o wiele więcej grozy i straszenia, a w zasadzie mrocznego klimatu niepokoju. No a w formie skojarzyli mi się (nie wiem czy słusznie) z wczesnym Perkinsem, co chyba można uznać za niezłą rekomendację.
A o czym są „Opętani”? Posłużę się opisem dystrybutora: „Porzucony w dzieciństwie Jack wyrusza do odległej Nowej Zelandii, aby wziąć udział w pogrzebie swojej matki. Na miejscu spotyka pogrążoną w żałobie wdowę Jill. Poszukiwania odpowiedzi stają się szczególnie niebezpieczne, gdy duch matki powraca, by zamieszkać w ciałach Jacka i Jill. Rozpoczyna się zagrażający ich życiu nocny taniec”.
Opisując zalety i wady produkcji zacznę zaś od rzeczy oczywistych- „Opętani” są zagrani FE-NO-ME-NAL-NIE. Jest to w zasadzie teatr (adekwatne słowo) dwójki aktorów a całość realcji postaci, w które się wcielają rozrywana jest w niuansach- ciszy, spojrzeniach, mowie ciała, intonacji głosu. Muszę przyznać, ze byłem zdumiony jak wspaniale odegrany jest rozwój ich relacji oraz sinusoida uczuć, które przeżywają. Było to wręcz hipnotyzujące.
Sama historia zaś jest, jak się powiedziało, wyjątkowa. Bardzo pomysłowa. Sytuacja, w której znaleźli się bohaterowie, powoduje napięcie, które udziela się widzowi. Historia rozwija się bardzo nieśpiesznie, ale płynnie (i nieubłagalnie) przechodzi od dramatu rodzinnego, do ciężkiej psychologicznej grozy. Film porusza oczywiście tematykę żałoby i radzenia sobie z nią oraz traum z przeszłości. I robi to z wielkim wyczuciem. Dla mnie jest też jednak obrazem mówiącym, że czasem nie warto grzebać w przeszłości, zwłaszcza, gdy bliscy, których opłakujemy już odeszli, bo rzadko przynosi to coś dobrego. Częściej dodaje cierpienia. Można się z tym zgadzać lub nie, ale trzeba przyznać, że „Opętani” w świetny sposób mówią nam, że powinniśmy się chociaż o tym zastanowić.
Co zaś się tyczy strony technicznej, to scenografie, zdjęcia i kadrowanie są przepiękne a muzyka (czy raczej udźwiękowienie) robi robotę.
No i zakończenie…. świetne. Doskonale pointuje historię i jest idealnym dopełnieniem dramatu, który przeżywają bohaterowie.
Podsumowując moje doświadczenie z „Opętanymi” muszę napisać, że nie jest to dzieło dla każdego. Fani klasycznych horrorów z potworami, zabójcami i jumscerami chyba powinni go sobie odpuścić. Ale jak ktoś szuka czegoś innego: hipnotyzującego, niezwykłego oraz intensywnego, mrocznego psychologicznie i mądrego w przesłaniu, to musi „Opętanych” obejrzeć. „Went Up the Hill” to bez wątpienia dzieło nietuzinkowe i zapadające w pamięć. Czuję, że jeszcze przez wiele dni będę o nim myślał.
autor recenzji: Goro M