NIGHTBEASTS
–
NOCNE BESTIE
Gdy widzi się taki tytuł, od razu we łbie roją się dziwne wizje o potworach zamieszkujących mroczne lasy, wsuwających na śniadanie ofiary w tempie orangutana pałaszującego kiść bananów czy też wygłodniałego studenta, pożerającego wzrokiem obiad nieco bogatszego sublokatora.
Jakie więc było moje zdziwienie, gdy przekonałem się, iż monstrami nękającymi ludzi są tutaj prawdopodobnie potomkowie Wielkiej Stopy, którym dać radę może nawet dziecko uzbrojone w kij. Co za żenada.
Głównym bohaterem tego dzieła jest ojciec, który wraz z synalkiem wybiera się na wycieczkę, by nauczyć młokosa polować, ocierać się rytmicznie o mech oraz chłonąć naturę całym swym jestestwem.
Na miejscu zaznajamiają się z miejscowymi potomkami indian, którzy obecnie śpiewają gówniane piosenki i robią z siebie idiotów, by zabawiać turystów.
W końcu spokój zostaje zmącony przez stwory, które wbrew tytułowi poruszają się także za dnia i jedynie połączone siły białych oraz czerwonoskórych mogą sprostać tak trudnemu zadaniu.
Szczerze mówiąc, nie wiem kto dał kasę na ten film, ale musiał być nieźle sponiewierany procentowymi wspomagaczami, bo produkcja ta nie prezentuje sobą nic wartościowego.
Potwory z przerośniętymi dziąsłami wygladają żenująco, gra aktorska kuleje, humor jest kompletnie idiotyczny, a na dodatek pewien jestem, że część dialogów była nagrywana po zakończeniu zdjęć. Brzmią cholernie sztucznie i wbijają się w mózg widza tak, że później trzeba wydłubywać je zeschłym gofrem.
Jeśli kiedyś przypadkowo natraficie na ten film, omijajcie go szerokim łukiem i ostrzeżcie znajomych, bo choć trwa nieco ponad godzinkę, to będzie to czas wybitnie zmarnowany.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: