Z tego co szeptają skowronki i trzmiele, ta krótkometrażówka powstała tylko po to, by pewien człek dostał zaliczenie na semetr i mógł w końcu nachlać się z kumplami w jakimś przydrożnym barze.
Jak dla mnie spoko, motywacja jak każda inna, a do tego pochwalam cel, jaki przyświecał mu na końcu tej drogi. Bo czy jest coś wspanialszego niż zimny browarek po pracy?
Filmik ten w 50% skupia się na rozmowie dziadka z wnuczkiem. Wesoło wpieprzają zimną koninę, bezwstydnie trzymają się za kolanka i gruchają niczym dwa gołąbki wspominając wspólną służbę w szeregach SS…
To był żart, przestańcie się już pienić.
Dziadek opowiada zafascynowanemu komiksami wnuczkowi jak wiele lat temu sam jeden rozprawił się z bandą nazistowskich cyborgów, na dokładkę serwując sobie Uber-bota, wielkiego jak kamienica.
Opowieści towarzyszą niesamowicie amatorskie efekty specjalne, prosta historyjka i cała reszta rzeczy, które sugerują, iż nie miało to być chłonące czas i pieniądz arcydzieło.
I powiem wam dzieciaczki, że właśnie dzięki tej amatorskości i prostocie filmidło da się przyswoić niemalże na trzeźwo. No może nie całkiem, ale zawsze.
Nie nastawiając się nie mamy wygórowanych wymagań, a banał opowieści potrafi wciągnąć jak za czasów, gdy smarując genitalia świeżym wapnem marzyliśmy o lepszych czasach… znowu coś mi odpieprza.
Po prostu róbcie co chcecie ok?