MIMIC 2 – MUTANT 2
Co za lenie śmierdzące! Nie wy, tylko autorzy filmu. Spójrzcie tylko na plakat. Spojrzeliście? To teraz porównajcie go z pierwszą częścią. Zamiast pokusić się o coś ciekawego, po prostu skopiowali poprzedni, dodając „2” w tytule. Żenada, ale nie jest to jedyna rzecz, która łączy sequel z „jedynką”, ciekawi o co chodzi?
O nienawiść do Azjatów oczywiście. Nie ma co zaprzeczać, podobnie jak w poprzedniej odsłonie, pierwszą ofiarą jest Chińczyk (Japończyk, względnie Koreańczyk, kto by ich odróżnił), który spotyka się ze stwórcą w równie brutalny sposób, jak jego poprzednik. Podziwiamy tutaj nawet identyczne sceny, które przedstawione były w pierwowzorze, „bicyklowe” spotkanie, wciąganie oponenta przez odpływ itp.
Pierwsze trzydzieści minut wybitnie mnie rozczarowało. Omal nie zadławiłem się batonikiem, oglądając scenę, w której tęgi jegomość, w środku nocy(!) wchodzi przez wyrwę w siatce tylko po to, by poćwiczyć podciąganie na drążku.
Zapomniałem dodać, że bohaterka poprzedniej odsłony (pani doktor, grana już przez inną aktorkę), co rusz instruuje resztę kompanii, jak uniknąć spotkania z potworami. Zdanie „postarajcie się nie pocić”, przejdzie chyba do historii najgłupszych kwestii w historii kina.
W porównaniu z poprzednią częścią, robale ewoluowały, potrafiąc już przybrać w miarę podobną postać konkretnego człowieka, a nie jedynie ogólne cechy gatunku ludzkiego. Kończąc ten wywód, powiem tylko, że fajna końcówka nie wystarczy by film mógł się jakoś szczególnie podobać. Jest to gorsza kopia pierwowzoru, czyli to, czego się (po incydencie z plakatem) spodziewałem.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: