MORLOCKS
Spójrzcie tylko na tę okładkę. Nie jęczeć i nie płakać, tylko patrzeć. Jeżeli producentom brakuje pieniędzy, żeby stworzyć porządny plakat promujący film, to co do kurwy nędzy znajdziemy w samym filmie?
Nie będę dochodził (przy tym filmie na pewno nie) czy to naprawdę oficjalny plakat, czy też próba zdyskredytowania obrazu przez jakiegoś szaleńca posługującego się Paintem, ale jedno mogę wam obiecać. Oglądanie filmu nie robi na was większego wrażenia, niż podziwianie powyższego dzieła sztuki.
Wytwórnia o czadowej nazwie Syfy, to znana i uznana marka, dzięki której wasz recenzent, będzie w stanie do końca swojego życia podsyłać wam tytuły, po których obejrzeniu podetniecie sobie żyły za pomocą waszego ulubionego chomika. Przykłady?
Malibu – Atak rekinów, Piraniokonda, Rekin z bagien. KAŻDY z nich wymaga przynajmniej czterobutelkowego wspomagania przed seansem. Jedynym filmem tej wytwórni, który naprawdę lubię jest Sharktopus, ale jak to się mówi „i w kupie gnoju znajdzie się perłę”.
Warstwę fabularną przedstawię wam w skrócie, bo i nie ma tutaj nad czym się zachwycać. Mamy tajną bazę wojskową, maszynkę do przenoszenia się w czasie, „szczelinę” międzywymiarową, która wciąż się powiększa oraz żołnierzy i naukowca, którzy ruszają w przyszłość, by powstrzymać gwałtowny rozrost tunelu czasoprzestrzennego. Wszystkiemu towarzyszą ataki stworów, które, jak wskazuje badanie genów, pochodzą od jednego konkretnego człowieka.
Jedyne co prezentuje się tutaj w porządku, to aktorzy, którzy z niewiadomych powodów (kasa) dali się namówić na udział w tej produkcji. Resztę proponuje pominąć milczeniem oraz okazyjną minutą ciszy.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: