Kiedy zaczynałem swoją przygodę z blogowaniem, pierwsza część filmu o małomównym zabójcy w stroju puchatego zwierzaka wywarła na mnie cholernie złe wrażenie. Wynudziłem się jak dresiarz na zajęciach wyrównawczych, a każdy aspekt tej produkcji irytował mnie do tego stopnia, że skończyłem spity jak świnia.
Gdy wczorajszego dnia przypadkowo natknąłem się na kontynuację, postanowiłem zapobiegawczo wyskoczyć do sklepu po zapasik piwek (1.69zł/szt – prawdziwa okazja!) i niezbyt chętnie odpaliłem tego dziwoląga, będąc gotowym na najgorsze.
Fabuła jest nie bardziej skomplikowana od budowy mózgu Ewy Kopacz, tak więc nie pogubicie się w niej ani trochę. Psychopatyczny króliczek po serii bestialskich mordów, które widzieliśmy w poprzedniej odsłonie rozwala jeszcze grupkę dzieciaków w szkolnym autobusie i wraca na chałupę.
Tam dostaje srogi opieprz od swego ojca, faceta o wyglądzie schorowanego knura, który jest skurwysynem pierwszego sortu. Potwornie zapocony (stawiam na to lewą stopę) pod kostiumem chłopak nie dość mając sianej przez siebie grozy, postanawia wybrać się na polowanie, a za swój cel bierze grupkę przyjaciółek, które nieszczęśliwie zawędrowały w jego rejony.
Słysząc w głowie dziwaczny, damski głos i coraz bardziej buntując się przeciwko rodzicielowi postanawia robić to co zwykle czyli mordować, dopóki we łbie nie zaświta mu jakaś bardziej rozwinięta myśl, za którą mógłby podążać i… to by było na tyle.
Cholernie ucieszyłem się widząc napisy końcowe, bo uczciwie trzeba zaznaczyć, że pomimo faktu, iż krwi jest tu nieco więcej niż w pierwowzorze, to jednak ciężko jest nie przysnąć podczas seansu, a prosta jak drut fabuła i standardowe zagrywki scenarzysty nie polepszają sytuacji.
Nie wiem cholera, może mam jakiś uraz do tego tak czy siak wątpliwej jakości dzieła, przez fatalną „jedynkę”, ale wydaje mi się, że wy jakoś szczególnie lepiej nie będziecie się na tym bawić.