MAMMOTH – MAMUT
No dobra… nie wiem nawet jak zacząć. Jest jakiś stwór, tak? I wbrew pozorom nie jest to zwykły mamut…
To opętany przez pozaziemską sondę obcych zombie mamut, który wzmacnia się pożerając dusze ludzi.. Wiem, czegoś tak popierdolonego nie wymyśliłbym nawet, gdybym wstrzykiwał sobie do żył koncentrat spożywczy. W każdym razie fakty są właśnie takie i żadne racjonalne podejście ni cholery się tu nie sprawdza.
Przeciwko potworowi stanie rodzinka w składzie: dziadek-tata-córka, a także chłopak młodocianej podfruwajki, jednoręki facet z kostnicy z opętaną przez obcych ręką (tą odciętą), dwóch przedstawicieli Ligi Ochrony Świata oraz miejscowy szeryf.
Brzmi głupio? I dobrze, bo takie właśnie jest. Scenarzysta i reżyser musieli sporo wyjarać, żeby co kilka minut zasypywać nas żartami rodem z podstawówki czy pozbawionymi jakiejkolwiek logiki scenami.
Przykładzik? A proszę bardzo.
Kiedy partner Babki W Czerni zostaje rozerwany na kawałki przez mamuta, ta każe jednemu z członków nowo powstałej drużyny A, by zapakował jego ciało do bagażnika. Gdy ten pyta czy zapakować też głowę, kobitę chapie zdziwko, bo na cholerę? Korpus bez łba nie wystarczy?
Takich scen jest więcej, jak choćby odcięta ręka posługująca się językiem migowym, w celu przekazania ziemianom, że mają przejebane ze strony swoich kosmicznych sąsiadów.
Łeb (recenzenta oczywiście) pęka w szwach, zapewniam was. Efekty są bardzo kiepskie, krwi czy nagich tyłków tu brakuje, a tragikomiczne żarty naszej wesołej załogi i pospiesznie sklecony scenariusz choć nie powodują krwotoku z uszu, to jakieś wybitne nie są.
Trzy piwencja za dystans twórców i ogólny odbiór.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=D2wpZuCQ6fY
Werdykt: