MY NAME IS BRUCE – MAM NA IMIĘ BRUCE
Bruce Campbell, odgrywający tu samego siebie, legendarny aktor kina klasy B, nie może poszczycić się znacznymi osiągnięciami zawodowymi.
Jego kariera mocno chyli się ku upadkowi, a on sam gra wyłącznie w niskobudżetowych szmirach. Jakby było tego mało, niejako w ramach swojej imprezy urodzinowej, zostaje dotknięty wątpliwym zaszczytem zażegnania zagrożenia, ze strony Chińskiego boga wojny.
Od razu zaznaczę, że jest to produkcja kierowana zwłaszcza dla fanów Bruce’a. Czemuż to?
Fani jego twórczości znajdą tutaj sporo odniesień do kultowych filmów z Campbellem w roli głównej, masę cytatów z przeróżnych produkcji oraz przepompowanego pewnością siebie aktora, który wybitnie wzorował się na swojej życiowej roli, jaką był Ash, z serii Evil Dead.
Oglądając ten film, miałem wrażenie, że większość gagów (często dość zabawnych) powstawała pisana na przysłowiowym kolanie.
Nie jestem pewien czy śmieszyły mnie dlatego, że pomimo ich prostoty były zgrabnie napisane czy też dlatego, że podświadomie działał sentyment do tego aktora.
Będziecie to musieli sprawdzić na własnej skórze. Ja osobiście dobrze bawiłem się już po dwóch chmielowych zupkach, choć zapewne dlatego, że bardzo lubię tego aktora.
Ci z was, którzy nie są zaznajomieni z serią Evil Dead, jak również nie kojarzą za bardzo twórczości Bruce’a, niech palną sobie dodatkową piankę.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=QZLv3Z7L5lY
Werdykt: