ZOMBIE HUNTER – ŁOWCA ZOMBIE
Różowy tytuł na plakacie, różowa krew w filmie… cudownie! Co to ma niby być? Hello Kitty w wersji hardcore?
Mogłem się tego spodziewać przy japońskiej produkcji, ale tutaj? Dobra, nerwy trochę mi skaczą, bo kurwica bierze mnie na myśl, że muszę poopowiadać nieco o tym gniocie.
Film drażni i irytuje od samego początku jakby człowieka swędział sutek, a nie mógł się po nim poczochrać. Tempo jest ślamazarne, ryjące beret rozkminy drewnianego łowcy przepełnione są nienawiścią do samego siebie, zombiaków, innych ocalałych i wszystkiego na co ten przygłup mógłby wpaść.
Nawet scena seksu (jedna na cały film) przypomina serial dla nastolatków… parka rzuca się po sobie, wywija platfusami, łóżko skrzypi i takie tam. Na końcu facet w butach i gaciach zasypia na kobiecie, mózg się lasuje, powiadam wam.
Autorzy zapewne jak najdokładniej chcieli przedstawić swoją wizję apokalipsy, niestety, wyszło to tak źle, że każdy, kto będzie miał tyle odwagi żeby rzucić gałką oczną na to „cudo” na własnej skórze odczuje koszmar sądu ostatecznego.
Do tego bałaganu trzeba dodać jeszcze fatalne CGI, bezpłciowych jak ekipa z Warsaw Shore bohaterów i tragiczny, nielogiczny finał.
Jest tu niby trochę posoki, flaków itp. ale całokształt jest tak cholernie nudny i mdły, że trzeba mieć olbrzymie pokłady wytrzymałości/alkoholu żeby przy tym wysiedzieć.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: