KSIĘŻYC VOODOO
–
VOODOO MOON
Wyobraźcie sobie trzynastoletnią dziewczynkę, która opowiada swojej mamie wymyśloną historię o dzielnym Puszku, pluszowym misiu, który pomagając innym stworzonkom zyskał sobie ich zaufanie i przyjaźń.
Wybawiał ich on z przeróżnych opresji, których wspólnym czynnikiem była postać Niedźwiadka Mroku, prowodyra wszelkiej niegodziwości i innych negatywnych rzeczy.
Puszek ma równie puchatą siostrę, która odegra swoją rolę w pokonaniu ich wspólnego wroga i razem przywrócą Krainie Szczęścia iście tęczowe oblicze.
Teraz zamieńcie Puszka na Cole’a i Mrokodźwiadka na Diabła, a wszystko będzie całkowicie jasne.
Ten krótki opis nie jest w stanie przytoczyć wam jak naiwna i głupiutka jest ta opowieść.
Pasuje ona bardziej do skleconego na szybko serialu telewizyjnego, a jedyną ciekawostką jest to, że przez chwilkę gra tu jeden z moich ulubionych aktorów (Jeffrey Combs) wcielający się w postać zapewne półmartwego policjanta.
Finałowe starcie dwóch arcywrogów jest tak żenujące, jak losowy pojedynek z bajki Dragonball, w którym obydwaj unoszą się w powietrzu, strzelają do siebie ognistymi pociskami/błyskawicami i cytują biblię… czad…
Brakuje tylko, żeby zaczęli się z czułością klepać po ramionach.
Niestety, kilka sztuczek telekinetycznych, pisana na kolanie fabuła i kilkoro ludzi przebranych za zombiaki nie były w stanie zapewnić mi godziwej rozrywki.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: