TICKS – KLESZCZE
Pacierza i piwa nigdy nie odmawiam, co innego jednak z innymi substancjami odurzającymi. Maryśka działa na mnie (niestety) w bardzo kiepski sposób, to też w ramach relaksu, przyjmuje jedynie płynnozłote specyfiki.
Filmowi farmerzy, którzy w najlepsze zajmują się uprawą tej zacnej rośliny, postanowili zwiększyć moc i rozmiar krzaczków, poprzez wykorzystanie różnych ciekawych specyfików, nie wiedząc jednak (albo mając to w dupie), jak „wspomagacz” podziała na inne gatunki, w tym owady.
Paskudne robactwo, kleszczami zwane, w wyniku działania owej substancji, również znacznie powiększyło swe rozmiary, mnożąc się na potęgę, ssąc wszystko i wszystkich w zasięgu czułków.
Nie przeszkadza im, z jakiego źródła pochodzi krew, byleby się tylko (wzorem kleru) nachapać i rozrosnąć i to do tak niebotycznych rozmiarów, że zwykłego szaraczka wprawi to w popłoch.
Mamy tutaj czarnoskórego „twardziela”, lękającego się wszystkiego i wszystkich rudzielca, parę wychowawców, którym młodzież wiecznie przeszkadza w kopulacji oraz kilka innych, równie bezbarwnych postaci.
Kleszczuchy pojawiają się na ekranie dość często i z właściwą sobie gracją panoszą się po kempingu, siejąc grozę i terror.
Gdy około drugiej w nocy skończyłem wpatrywać się w film, pewien byłem, że czegoś mi tu kurna brakuję. Niby wszystko dżezi-kaczi-trendi, stworki wyglądają przyjemnie, jest walka o przetrwanie i takie tam standardy, ale nie przykuwa do ekranu tak, jak się spodziewałem.
Możecie go zarzucić swojej kobiecie, kiedy strzeli jej do głowy pomysł wypadu pod namiot, ponieważ po tym filmie, zapewne się rozmyśli.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: