Ileż to lat musiało minąć, ile więcej siwych włosów na łbie wyrosnąć musiało, nim w końcu zdecydowałem się, by odświeżyć sobie tę produkcję? Ano dużo, w końcu młodzieniaszkiem przestałem być jeszcze w czasach, gdy moim marzeniem była praca konserwatora zwłok lub badacza rekinów.
Jak sami widzicie czasu minęło w cholerę, ale przyjemnie jest mi stwierdzić, że recenzowane tu filmidło wciąż bardzo przyjemnie się ogląda i coś czuję, że bardzo niedługo zarzucę sobie kolejną część tej nieco dziwacznej trylogii o wilkołakach.
Wyobraźcie sobie dwie siostry, który nie dość, że są typowymi szkolnymi outsiderkami, to na dodatek uwielbiają wszelkie tematy związane ze śmiercią, a ich hobby jest fotografowanie się w pośmiertnych pozycjach. Jakieś skojarzenia z waszego dziwnego dzieciństwa? Tak też myślałem.
Ich sytuacja diametralnie się pogarsza, gdy jedną z nich porywa UFO… no dobra, tak naprawdę zostaje pogryziona przez wilkołaka. On sam kończy żywot rozsmarowany na masce ciężarówki, a pochlastana przez sierściucha dziewczyna zaczyna się przemieniać zagrażając sobie i innym, chociaż zwłaszcza innym.
Babeczce rośnie ogon, pazury oraz kły i dodatkowo właśnie zaczęła jej się pierwsza w życiu miesiączka, a musicie wiedzieć, że nie ma nic groźniejszego niż wilkołak podczas okresu. Jej młodsza siostra wraz z lokalnym dilerem postanawiają pomóc w rozwiązaniu problemu, ale nie spodziewają się, że rozbuchane hormony obarczonej klątwą likantropki, w połączeniu z „przyjazdem cioci” mogą przerosnąć ich możliwości.
Chociaż w jednej z końcowych faz przemiany ofiara wilkołaka wygląda jak wampirzyca, żywcem wyjęta z głupawego serialu o Buffy, to mimo wszystko jest to jedyny minus. Bywa krwawo, czasem zabawnie, a animatroniczno-plastikowy zwierz, nawet pośledniego sortu zawsze będzie podobał mi się bardziej niż jego komputerowo generowany kuzyn. Jeśli wiecie o co mi chodzi.