Wyobraźcie sobie superbohatera, któremu niestraszne są pociski, widok krwi i latanie w obciachowym, nieledwie pedalskim kostiumiku.
Ma na to wszystko konkretną wyjebkę, ponieważ przywdziewając krwawy uniform zachowuje się jak obłąkany, wzbudzając nieliche zażenowanie u widza.
Tym jednak, co jeszcze bardziej wstrząsa człekiem podziwiającym jego wyczyny jest kaprawy ryj antybohatera, który chyba na długo pozostanie w mojej pamięci.
Przecież facet wygląda jak upośledzony Eddie Izzard, którego ktoś naćpał i wypuścił na miasto.
Dobra, pal licho jego wygląd, fabuła tu prezentowana nie może być przecież równie bezczelnie głupia, prawda? Aaanooo może.
Tytułowemu cwaniaczkowi zabijają kobitę, następnie przed próbą samobójczą ratuje go Mefisto i daje szansę zemsty. Ten skrzętnie z niej korzysta, lecz zostaje wpędzony w gęste maliny przez pana Miniszatana.
Znajdując sobie nowy cel zemsty oraz nową miłość w końcu staje przeciwko swemu wrogowi oraz mafii złożonej z polityków i policjantów, której Rogacz jest szefem.
Dzieło to składa się z karykaturalnej jakości pomysłów i jest przeciętne do bólu, a może nawet poza te granice.
Na szczęście można pośmiać się z kilku scen i wyłączyć styrany po ciężkim tygodniu pracy mózg, tak więc jakiejś wielkiej tragedii na szczęście tu nie ma.