Gdy nie możesz rozwiązać swojego problemu, którym jest dajmy na to kiła, rak lewego jądra czy też wkurzający kot, który właśnie przeszkadza mi pisać tę recenzję wystarczy się pomodlić.
Nie mówię tutaj o Jahwe, Allahu czy dowolnym bożku przed którym z reguły padacie na kolana, lecz o czymś bytującym w przypominającej sracz Trolla dziurze.
Zdobyłem waszą uwagę? No to czadowo.
Od dawien dawna ludzie czczący błotniste bóstwo zwracają się do niego o pomoc, gdy tylko dzieje im się coś nieprzyjemnego. Ceną za to jest okazjonalna ofiara z człowieka, którego krwią syci się potworna istota.
Co ciekawe, to właśnie ona wybiera swoją ofiarę poprzez natchnionego przez jej moce człowieka. Wybraniec zapada w umysłowy letarg, po czym wypala z gliny podobiznę osoby, która położy łeb na pieńku.
Jedni akceptują swój los jako pożywki dla bestii, inni natomiast kombinują i próbują uniknąć strasznego losu… co niezmiernie wkurwia złego ducha.
Irytuje go to do tego stopnia, że atakuje ludzi z poza morderczego schematu, którzy po strasznej śmierci nie mogą zaznać spokoju i wciąż błąkają się po lasach.
Nie będę wspominał nic więcej o fabule ani postaciach, bo nie chcę wam psuć zabawy.
Film ciekawi od początku do samego finału, który jest… nieschematyczny. Jest minimalistycznie, wciągająco i nad wyraz klimatycznie.
To trochę taki Lovecraft dla leśniczych…