Niektórym kosmatym bestiom wystarczy, że raz na jakiś czas pożrą swoją ofiarę, wytarzają się w ostrężynach i/lub zaczną wysokim altem wyć do księżyca.
Wyrywanie flaków, wymach odgryzioną kiszką czy stepowanie na zwłokach z reguły nie należy do ulubionych zajęć różnej maści potworności, czego nie można powiedzieć o bohaterze tego filmu.
No dobra, może i nie robi wspomnianych przeze mnie rzeczy, ale uwielbia za to rżnąć (bo inaczej nie da się tego określić) kobitki, wyrywać penisy facetom i zaczynać pyszałkowate konwersacje z ofiarami.
Co gorsza, w swojej ludzkiej formie jest kompletnym skurwysynem i zaręczam wam, że będziecie go nienawidzić od chwili, gdy jego parszywa morda pojawi się na ekranie.
Fabularnie sprawa ma się tak: Maminsynek mieszkający z milf-mamusią oraz ojczymem wyjeżdża ze znajomymi do chatki w górach, gdzie dochodzi do masakry. Przeżywa jedynie on oraz jego odpychającej urody kumpela, którzy podejrzewają kto jest odpowiedzialny krwawą łaźnię.
Żeby mieć całkowitą pewność, będą się zakradać, szpiegować i wywracać kombajny.
Film zrobiony jest z polotem choć przyznać trzeba, że znajduje się tam trochę dłużyzn, które może nie odstręczały mnie od monitora, ale nie pozwalały wysiedzieć przy tym o jednym piwku.