Pewnego wieczoru miałem ochotę na jakiś niezobowiązujący, lekko głupawy horror, z gatunku tych, co to Paweł T. Felis podsumowałby zgrabnym „łubudu dla koneserów”, albo innym błyskotliwym onelinerem mówiąc tak wiele o danej produkcji. I wykombinowałem sobie tak, że po opisie fabuły (o uwolnieniu duchów wojowników przez ekipę komandosów eskortujących groźnego przestępce), możliwym klimacie (sci-fi, w mocno surowej scenerii) i ekipie twórców i aktorów (reż. John Carpenter, obsada: Jason Statham, Pam Grier (!), Clea DuVall, Ice Cube) wybrałem film pt. Duchy z Marsa, a miażdżące recenzje utwierdziły mnie w przekonaniu, że to jest dobry wybór i jest szansa na coś w stylu Dead In Tombstone.
Niestety, zawiodłem się tak jak ktoś szukający na Marsie lazurowej laguny i złocistych plaż. Jest to film zły, w sposób zupełnie nie rozrywkowy.
Może najpierw, skoro już o tym wspomniałem, o samej obsadzie. Clea DuVall przez cały film odzywa się tylko raz wygłaszając jakieś dwa słowa od czapy (typu: szybko tędy, czy coś innego wstrząsającego), a jak już reżyser karze jej robić cokolwiek, to najczęściej durnego, Jason Statham nie ma możliwości nawet nakopać nikomu do dupy tylko łazi za jedną panią i wygłasza seksistowskie komentarze (może byłoby to zabawne dla pokazania charakteru postaci z raz czy dwa, ale serio on tylko to robi przez cały film), Ice Cube robi tylko groźne miny, a jego rola jest napisana tak, że w sumie nie wiadomo po co go wstawili do akcji, film mógłby się obyć bez niego, a on dostał jedną z głównych ról absolutnie pozbawioną jednakowoż treści. O, a Pam Grier ginie szybko i w ogóle bez sensu.
I jeszcze dialogi! O, dialogi są takie kiepskie, że…no, nawet nie wiem jak to napisać. Wraz z kunsztem aktorstwa przedstawiają mniej więcej taki poziom jak w jednej scenie z castingu pokazanej w pewnym polskim hiciorze.
Klimat i otoczenie, zdjęcia itd, mogłyby być nawet fajne, gdyby nie przypominały realizacji scenografii z teatru telewizji (Igraszki z diabłem!- kto pamięta?hahaha). Scenariusza- brak. Idą w lewo, idą w prawo, wchodzą do budynku, wychodzą z budynku, ktoś wyskakuje jakaś bójka, Ice Cube w celi, ale go olewają, potem go nie olewają i po niego wracają, wchodzą, wychodzą, wróć, jednak zostawiają Ice Cube’a w celi. Grozy- nie uświadczono. Brak też montażu -idą tam w pięcioro, żeby nagle okazało się, że nie są tam tylko tu i to we czworo albo sześcioro. Nie wiadomo o co chodzi, strzelanina, koniec.
W zasadzie film ten broni się tylko tak wiecie, do śmiechu, albo do oglądania ironicznego, przy czym jest to po prostu film zły, a nie celowo rozrywkowo-kiczowaty. I nie wiem czy nawet Dany Trejo by go uratował. Chociaż może…
(Edit i errata: czytelnicy zwrócili uwagę na plusy, więc potwierdzam: muzyka jest świetna, a design duchów Marsa też daje radę, szkoda, że same potwory potraktowane są nieco po macoszemu).