Wybraliśmy się jakiś czas temu do kina na „nowego” Candymana. Oryginał uwielbiamy, ale co do nowej wersji byliśmy dobrej myśli, gdyż jej autor Jordan Peele robi naprawdę ciekawe rzeczy, wykorzystując kino grozy do czegoś więcej niż straszenia i nie stroniąc od komentarza społecznego. Nie ukrywamy, że lubimy to jego „autorskie podejście”. I nie owijając w bawełnę- nie tylko nie zawiedliśmy się, ale w gruncie rzeczy jesteśmy zachwyceni.
Fabuła opowiada o czarnoskórym (co ma znaczenie w kontekście historii) artyście, który wraz z narzeczoną wprowadza się do nowo zrewitalizowanej dzielnicy, będącej kiedyś gettem a dziś modnym wśród młodych artystów miejscem zamieszkania. Bohater ma nadzieje znaleźć tu natchnienie do tworzenia. W tym celu zagłębia się w mroczną historię osiedla, w którym mieszka jeszcze kilka starszych osób pamiętających biedniejsze i mroczniejsze czasy. Odrywanie przeszłości doprowadzi naszego artystę do strasznych tajemnic, o których wielu już zapomniało. Ale są też tacy, którzy pamiętają. Bo chcą. Bo potrzebują.
Nowy Candyman nie jest remakiem i tylko po części sequelem. Jest za to rozwinięciem i pogłębieniem legendy tytułowej postaci, która każe spojrzeć na antagonistę inaczej a jednocześnie także niesamowicie błyskotliwym, celnym oraz aktualnym „wielowarstwowym” komentarzem społecznym. Peelle niby już do takich zagrywek nas przyzwyczaił, ale tu jest to bardziej wielowarstwowe niż we wcześniejszych jego filmach. A to jak autor do urzeczywistnienia swojej wizji wykorzystał kultową postać z horrorów lat 90tych, to majstersztyk ocierający się o geniusz. Dawno (a być może nigdy) nie oglądałem horroru, w którym ta dodatkowa „pozahorrorowa” warstwa byłaby dla mnie tak angażująca i frapująca. A najlepsze jest to, jednak to, że nie zastępuje ona aspektu „straszakowego”, występuje z nim w doskonałej synergii, harmonii tradycji i nowoczesności. Candyman jest straszny, ale straszne jest też, to co mówi, i do jakich wniosków skłania odbiorcę. Jest to wszystko przytłaczające, fatalistyczne, ale prawdziwe. I może dlatego najstraszniejsze.
Jeśli miał bym wymienić jakieś minusy, to mógłbym napisać, że „stary” Candyman góruje nad nowym charyzmą tytułowego mordeccy. W Candymanie „2021” zabójca jest manifestacją zbiorowości, nieuniknioną, nieuchwytną i przez to przerażającą, ale jednocześnie brak mu takiego charakteru, jaki prezentował swoją kreacją fantastyczny Tony Tod. Oczywiście to trochę czepialstwo, bo takie a nie inne podejście stało u podstawy pomysłu na film. Pomysłu w swojej istocie tak błyskotliwego, że przykuwa do ekranu, nawet abstrahując od czysto „horrorowych motywów”. Które są przecież też na wysokim poziomie
Film jest też także bardzo udany w tych aspektach „podstawowych”. Obraz jest doskonale zrealizowany i dobrze zagrany. Ma angażującą, fantastycznie opowiedzianą historię. Na dodatek Jest krwawy, trzyma w napięciu i autentycznie przeraża. Same te rzezy już czyniłyby każdy horror świetnym. Ale Candyman ma też coś jeszcze, co czyni go wspaniałym. Nowe dzieło Peelle’a jest kinem bardzo inteligentnym.
Według nas zasługuje na ocenę 9/10
autor: GoroM