ATTACK OF THE 50FT CHEERLEADER
–
ATAK CHEERLEADERKI O 50 STOPACH WZROSTU
Szkolne kółko naukowe, na zlecenie pewnego zamożnego faceta ma stworzyć specyfik, którego działaniem zachwycona będzie każda nastolatka i młodociany gej przed mutacją.
Dwuosobowe trio w postaci okularnika oraz zakompleksionej blondynki marzącej o zostaniu pomponiarą w końcu tworzy zamówiony towar, a pierwsze testy wypadają czadowo.
Zachęcona testami dziewoja sama wstrzykuje sobie upiększacz i natychmiastowo pokrywa się mejkapem…poważnie. Wystarczyło pokryć twarz gładzią szpachlową, efekt byłby tak sam, bez skutków ubocznych.
Jeśli już o nieprzewidzianych skutkach mowa, babeczka wstrzykując sobie różową zawiesinę przypadkowo wylewa nieco na wesoło truchtającego pod jej stopami pająka, który choć nie obrasta w oczojebne piórka, po jakimś czasie zaczyna rosnąć i zagraża uczniom, co w sumie nikogo nie obchodzi.
Po jakimś czasie pomponiara (a tak, dostała się dzięki dożylnemu mejkapowi i pewności siebie) zaczyna rosnąć, zdobywać szacunek na dzielni i coraz bardziej besztać złą i okrutną przywódczynię bractwa skaczących na murawie panienek.
Choć finał jest do przewidzenia, nie będę wam go tu spoilerować. Ciekawi pewnie jesteście czy da się oglądnąć to dzieło nie będąc potężnie sponiewieranym przez alkohol?
Ni chuja.
Fabuła jest absurdalnie głupia, aktorstwo leży i kwiczy, a jedynym słowem dobrze pasującym do całokształtu jest „żenujący”.
Występ jak zawsze sympatycznego Teda Raimiego, dwa, trzy prostackie acz niezłe żarty i kilka scen topless/dupless nie jest w stanie przekonać mnie, bym komukolwiek polecił to badziewie,
Dla zainteresowanych:
Werdykt: