DOG SOLDIERS – ARMIA WILKÓW
Fakjeee!! Oto film, który z mojego rozeznania jest dziełem wybitnie niedocenianym przez filmową brać. Niby kurwa dlaczego? Bo w dobie dzisiejszych, przepełnionych gównianymi efektami CGI filmów, postawiono na animatronikę? Dlatego, że jajcarskie podejście twórców zrobiło z tego komediohorror? Bo jakiemuś pacanowi przeszkadza angielski akcent?
Zaprawdę powiadam wam, wszystkie wymienione tutaj przykłady, to zajebiste plusy i pierwszy wyzwę na gołe klaty kogoś, kto będzie miał inne zdanie. Słowo się rzekło.
Mamy tutaj grupę brytyjskich komandosów, którzy przechodzą szkolenie w Szkockich górach. Standardowy poligonik, który dla jednych jest fajną zabawą, a dla innych powodem do narzekań, przez który ominął ich mecz Anglia-Niemcy, szybko przeradza się w wypełnioną humorem i krwią, walkę o przetrwanie.
Był to jeden z pierwszych filmów, w jakich mogłem podziwiać kunszt aktorski Seana Pertwee (który w 95% filmów ginie spektakularną śmiercią), a także jeden z niewielu, do których wracam z zajebistą przyjemnością.
Próba zabicia wilkołaka patelnią, czy desperacki akt, polegający na sklejaniu żołnierza za pomocą „Super Glue”, to tylko kilka przykładów na to, że przemyślane humorystyczne sceny, mogą wyjść filmowi na dobre. Kto nie widział ten buc, a komu do seansu nieśpieszno, niech wie ile traci.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: