Czy wiecie, jak wielu wspaniałych i zapierających dech w piersiach wydarzeń byłem świadkiem, gdy okazjonalnie woziłem dupsko naszymi zdezelowanymi pociągami, wyglądającymi jak zmutowane traktory giganty?
Każdy, kto jeździł PKP, wie jak okrutnie capi z archaicznych ubikacji, jaki tłok tworzy się na trasie Rzeszów – Bździochy Dolne i jak parszywy jest tak zwany „komfort” jazdy. Jednak gdybym znalazł się w takiej sytuacji, jak bohaterowie tego dzieła, nie opieprzyłbym już więcej żadnego kontrolera biletów, za głupie, sarkastyczne docinki. Słowo harcerza!
Grupka nieznajomych, podróżujących razem pociągiem, cudem uchodzi z życiem przed fanatykami, którzy otrzymując powiadomienie o zbliżającej się złej mocy, zaczynają szlachtować pasażerów za pomocą noży, ukrytych w całkiem pokaźnych krzyżach.
Wśród zabójców są zarówno młodzi, oddani Bogu ludzie, ale także takie ewenementy, jak ludobójczo nastawiona do świata babcia, której źle z ryjka patrzy.
Ocalali z pierwszej masakry, bijąc rekordy prędkości po mrocznych tunelach i przy okazji wyrabiając sobie czadową kondycję, muszą jakoś przeżyć, tak więc część z nich postanawia trzymać się z dala od osób podejrzanych o współdziałanie z czubkami lub w ostateczności spuścić łomot każdemu katolikowi, który nawinie się pod łom, siekierę czy co tam ze sobą niosą.
Plusami tego filmu są przyjemne, realistyczne i nieprzekombinowane sceny mordów (niełatwo jest odrąbać facetowi łeb jednym uderzeniem miecza), klimatyczna muzyka, rozkosznie prosta fabuła i okazjonalnie pojawiające się zjawy.
Na koniec musicie wiedzieć, że choć skupiałem wzrok tak mocno, że jedna z gałek ocznych zaczęła przypominać piłeczkę do ping ponga, to stworzenia widoczne na plakacie objawiły swe istnienie dopiero w… czekajcie na werble… ostatnich pięciu minutach filmu!
Czy mi to przeszkadzało? A skąd. Filmidło jest naprawdę zacne, choć niewyszukane i czasu przy nim spędzonego, nie uważam za stracony.