ALLIGATOR – ALIGATOR
Kultowe filmy mają to do siebie, że pomimo czci jaką są otaczane starzeją się nieubłaganie i mało który potrafi wywrzeć wrażenie po dwudziestu, trzydziestu latach po premierze.
Nie uwierzycie jak cieszyła mi się micha, kiedy okazało się, że film przy którym fajdałem w gacie za gówniarza należy do nielicznych, które twardo i bez pardonu obroniły się przed wpływem Boga Chronosa (jak nie kumacie, odpalcie wikipedie).
Nadpobudliwy ojciec pewnej dziewczynki spłukuje w klopie małego aligatorka, będącego zwierzakiem córki, który kilkanaście lat później rośnie do niebotycznych rozmiarów i z lubością pałaszuje wszelkiego typu ciepłokrwiste jadło.
Winni potwornej mutacji gada są oczywiście naukowcy, którzy dopuszczając się bestialstw na szczeniaczkach zanieczyszczają ich zwłokami lokalne ścieki, mimowolnie dokarmiając aligatora usprawnionym genetycznie mięsem.
Od razu zaznaczę, że wyzwę na gołe klaty każdego, kto będzie bluzgał na efekty specjalne prezentowane w tej produkcji.
Aligator w tym trzydziestoczteroletnim filmie prezentuje się o niebo lepiej (magia animatroniki), niż Lake Placid 2,3,4 razem wzięte.
Odwalono przy nim kawał dobrej roboty i choć z pewnością nie sprawia takiego wrażenie jak choćby kilkanaście lat temu, to wciąż bawi, uczy i wychowuje.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: