Mam małe marzenie. Marzy mi się mianowicie, że oto włączam po ciężkim tygodniu jakiś horror i okazuje się, że seans mnie w pełni satysfakcjonuje. A może lepiej powiedzieć- że się nim jaram. Nie musi to być głębokie kino, nie musi być nawet specjalnie straszne, ale żeby miało coś takiego, co by pozwalało mi pomyśleć: „kurde, dobre patenty” albo chociaż : „naprawdę dobrze się bawiłem”. Niestety ostatnio na nic takiego nie trafiam, może to dlatego, że podchodzę do tego marzenia od złej strony. Otóż często wybieram takie fabuły, które w teorii obiecują horrory z prawdziwego z darzenia, takie, które na pierwszy rzut oka brzmią sensownie i poważnie. Na przykład takie ghost story, demon/devill itp itd. Ale skoro to się nie sprawdza, postanowiłem przekornie zmienić taktykę na bardziej… absurdalną (jak nie przymierzając Kasparow w rozgrywce z Deep blue). I wybrałem film, który na pozór nic nie obiecywał. Nightlight.
Dlaczego nic nie obiecuje? Wystarczy spojrzeć na fabułę. Za filmwebem: „Piątka przyjaciół wybiera się do lasu, w którym klasowy kolega odebrał sobie życie. Nieoczekiwanie młodzi budzą ze snu złowrogą istotę.” Czy taki film może czymś zaskoczyć? Teoretycznie nie, a na dodatek to found footage. Chociaż zastanowiłem się trochę i przypomniałem sobie, że parę filmów z tego gatunku było naprawdę ekstra: Jako w piekle tak i na ziemi, Ghoul czy choćby Grave encouters a poza tym paradoksalnie takie horrory bywają samograjami. Sprawdzone patenty są… sprawdzone i wiadomo, ze się…. sprawdzą, więc po ciężkim tygodniu, popijając piwko, można naprawdę dobrze się bawić, albo nawet przestraszyć. Tyle, że nie w przypadku Nightlight.
Otóż Nightlight to w zasadzie tylko i wyłącznie popłuczyny po Blairch witch project. Mamy grupkę hamerykańskiej młodzieży, która idzie do lasu „zagrać w grę” i tym samym sprawdzić miejscową legendę o nawiedzeniu. I co się okazuje? Wiadomo, co. Najpierw beztroskie śmichy chichy podlane zimnymi browarami, potem dzieją się dziwne rzeczy, a potem członkowie wyprawy zaczynają po kolei znikać w niewyjaśniony i szalenie nudny sposób. Sceny straszenia są niespecjalnie, historia idzie jak po sznurku i kończy się w jedyny możliwy, aż nadto znany sposób. Jednym słowem lipa.
Jakieś tam plusy jednak są. Mamy parę fajnych motywów scenograficznych, takich jak cmentarz w środku lasu, mroczna jaskinia oraz opuszczony drewniany kościół (a jakże!), w którym rozgrywa się sekwencja finałowa. Te lokacje wyglądają naprawdę dobrze i tworzą klimat. Z resztą sam las porą nocą, choć to zgrany motyw, jest samograjem i zawsze robi atmosferę. Znajdziemy też ze dwie, trzy ciekawe i powodujące niepokój sekwencje (scena z latarniami). No i mamy próbę wciśnięcia w historię pewnego przesłania, które w zasadzie jest raczej tylko pretekstem, dodatkowo jest banalne i nieodkrywcze, ale jednak jest. I nie można powiedzieć, że rzeczy, które stoją u jego podstaw nie zdarzają się.
Podsumowując, Nightlight jest filmem doskonale nijakim, takim, który mógłby w ogóle nie powstawać. Samo użycie w nim sprawdzonych i z granych motywów nie musi być jeszcze zbrodnią, ale koncertowe zmarnowanie ich potencjału już raczej tak. Niby film jest poprawnie zrealizowany, ma monetami ciekawe lokacje i kilka klimatycznych scen, ale co z tego? Po seansie niestety pojawia się tylko jedna myśl. Brzmi ona tak jak tytuł jednego z moich ulubionych odcinków Świata według Kiepskich.
A mianowicie tak: „Na co po co?”
http://horroryonline.pl/film/nightlight-2015/742