BLAIR WITCH PROJECT
Nie wiem czy zauważyliście, ale ostatnimi czasy recenzuję filmy, które bardzo wielu z was dzieciaczki uważa za kultowe. Pisałem już o rozczarowującej „Obecności 2”, nudnym i pizgającym sztampą „Naznaczonym” oraz o „Napalonej frytkownicy z Sosnowca”.
Dzisiaj backhandem zaserwuję wam kolejny kultowy klasyk, który podobnie jak reszta wspomnianych przeze mnie pseudo-paździerzy, nielicho mnie rozczarował.
Mowa tu oczywiście o prekursorze gatunku found footage, czyli filmie o wiedźmie z Blair. Podobnie jak na „Pasji” Mela „ZabićŻyda” Gibsona, ludzie oglądający tę produkcję w kinie mdleli, zupełnie przypadkowo upadając twarzami na krocza sąsiadów, wymiotowali do pudełek z popcornem i dostawali palpitacji serca.
Ci, którzy znają mnie dobrze, wiedzą, że jedyne co mnie przeraża to Apel Smoleński, dlatego też cholernie ciężko mnie czymś wystraszyć, a ten film nie robił tego dobrze nawet kilkanaście lat temu.
Fabułę streszczę wam szybko, bo absolutnie każdy o tym filmie słyszał. Grupka politologów po podstawówce znajduje kamień, który posiada kształt ogromnego, włochatego… karła. Pocierając go rytmicznie, uwalniają Wielkiego Przedwiecznego, co kończy się nadejściem nowoczesnego systemu totalitarnego.
Po wielu latach życia w piwnicy ze szczurami oraz opętaną przez diabła bagietką, nasi bohaterowie wychodzą na zewnątrz by zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem.
A tak na serio, sami wiecie o co tu biega, nie gadajcie, że nie.
Kończąć tę przygłupią recenzję powiem tylko tyle, że tak jak ów film nie straszył dawniej (usnąłem na nim), tak przy ogromie filmów z tematyki FF, dzisiaj prezentuje się jeszcze bardziej mizernie.
Jeśli nie zgadzacie się z moim zdaniem, napiszcie SMS o treści „Ravioli ze szpinakiem” na numer, jaki uznacie za stosowny. Albo po prostu napiszcie komentarz czy cuś.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: