TURKISH STAR WARS
–
TURECKIE GWIEZDNE WOJNY
Oto i jubileuszowa pięćsetna recenzja na blogu, do której wybrałem coś bardzo szczególnego. Jest to film niesamowicie kultowy wśród ludzi posiadających psychotyczne zaburzenia na tle nerwowym oraz tych, u których lekarz stwierdził poważne niedotlenienie mózgu.
Nie mylicie się. Wasz nadworny, skory to batożenia własnego płata czołowego recenzent zapuścił sobie tanią i koszmarnie plastikową podróbę „Gwiezdnych wojen”, którą popełnili nasi Tureccy bracia.
Co ciekawe i szokujące, autorzy tej produkcji dosłownie ukradli zdjęcia z trylogii George’a Lucasa, wkleili je do swojego dzieła, po czym dorobili do tego mdłą, nie trzymającą się kupy historię wspomaganą absurdami, które podczas seansu mnożą się jak wściekłe bobry. Innymi słowy, jest nietęgo.
Przysłowiową wisienką na torcie jest fakt, że podczas scen pościgów i walk wykorzystana jest ścieżka dźwiękowa z „Indiana Jones”…
Czujecie już skurcze w żołądku? A to dopiero początek.
Fabuła kręci się wokół szlachetnej misji ratowania naszej planety przed Czarodziejem, dysponującym magicznymi mocami przeciwnikiem, którego hobby jest wygrażanie Ziemi podczas jego licznych i wkurzających monologów. Facet wypowiedział „Ziemio, wybebeszę cię i ukatrupię” chyba w czterdziestu wersjach i za każdym razem brzmi to niedorzecznie.
W każdym razie, parka pajaców mieniących się największymi Tureckimi wojownikami awaryjnie ląduje na pustynnej planecie. To właśnie tam będą wzmacniać swoje muskuły przywiązując sobie ogromne głazy do goleni, kopiąc eksplodujące kamienie i kantem dłoni maltretować… kamienie. Kamieni jest tam pod dostatkiem.
Jakby mało było katorgi i cyklicznego krwotoku z nosa towarzyszącemu oglądaniu, bohaterowie naparzać się będą z czerwonymi i czarnymi futrzakami przywodzącymi na myśl ludzi w strojach bezgłowych orangutanów, płoszyć będą gołębie za pomocą kartonowego Miecza Przodków i ostatecznie skonfrontują się z władającym mocą Jedi przeciwnikiem.
Było źle i nie będę tego ukrywał, nie wiem tylko, dlaczego nie mogłem się od tego oderwać. Czułem się jakby coś wessało mi mózg i wykręcało go co kilka minut, jednocześnie bombardując moje oczy tandetą i marnym efekciarstwem.
Było okropnie, ale to chyba największa zaleta tej produkcji. Czegoś takiego po prostu jeszcze nie widzieliście.
Dla zainteresowanych:
Werdykt:
Jeden komentarz
Przejrzałem na szybko. Padaczka 🙂 Najwięcej akcji na planie mieli pewnie przy scenach z miotaczami na końcu 🙂