Pomyślałem sobie, że recenzję filmu „Yoga” najłatwiej będzie mi zacząć od przypomnienia, co było „wielkim wybuchem” dla zajawki o nazwie Dobry horror, z jakiego wydarzenia owa zajawka wykiełkowała. Otóż wszystko zaczęło się od wspólnego oglądania przez adminów tego bloga azjatyckiego horroru pod tytułem „Opowieść o dwóch siostrach”. Obraz ten rozwalił nas wszystkich na łopatki i pokazał, że kino grozy może być naprawdę niesamowite i fascynujące. Równocześnie zainteresował nas „skośnookim” nurtem horroru. Ukuliśmy nawet na potrzeby opisywania filmów hasło- typowy „asian”.
Dlaczego o tym piszę? Bo przy okazji analizy „Yogi” musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie, co ten termin tak naprawdę dla mnie znaczy. Czy określa on filmy o ciemnowłosych, sztywno chodzących, mrocznych dziewczynkach? Czy raczej bezkompromisowe, naznaczone chorą wyobraźnią gore? A może obrazy o dziwnych demonach i starożytnych klątwach? Pewnie wszystko to po trochu, ale myśląc „typowy asian” w pierwszej kolejności do głowy przychodzi mi jeszcze trochę coś innego.
Ukuty przez adminów dobryhorror.pl termin najmocniej utożsamiam z klimatyczną, snującą się opowieścią, z mroczną tajemnicą lub tragedią sprzed wielu lat w tle , i w której występują duchy, których obecność z kolei wywołana jest owym tragicznym wydarzeniem, Opowieść taka zwykle posiada szalony twist, zmieniający całkowicie odbiór historii a także obowiązkowo jakieś głębsze przesłanie (często dotyczące ludzkiej natury). Typowe asiany są w gruncie rzeczy dramatami (z grozą w tle). W warstwie formalnej natomiast zwykle występuje w nich nieśpieszny sposób opowiadani, plastyczne i statyczne kardy oraz podwójna narracja.Porównując z tą definicją, „Yogę” mogę scharakteryzować jako film z grubsza przypominający „typowego asiana”, ale w rzeczywistości jednak sporo od niego inny.
Fabuła jest w sumie na wskroś azjatycka, czyli klimatyczna i tajemnicza. Oto jej skrót: Hyo-jung – pewna siebie i przebojowa kobieta, zapisuje sie na zajęcia jogi w tajemniczym instytucie, prowadzonym przez byłą aktorkę. Młoda mistrzyni jogi wyjaśnia Hyo-jung i czterem pozostałym uczestniczkom zajęć, że tylko ta z nich, która najlepiej ukończy kurs będzie mogła poznać sekret najwyższego i nieśmiertelnego piękna. Podczas trwania kursu należy przestrzegać pięciu zasad: nie jeść, nie brać prysznica w ciągu godziny po zakończeniu zajęć, nie patrzeć w lustro, nie wychodzić z budynku i nie wykonywać żadnych telefonów. W miarę trwania kursu uczestniczki zaczynają łamać zasady, a Hyo-jung wyczuwa, że jest coś dziwnego w samym instytucie i w aktorce, która w ogóle się nie starzeje…
Muszę przyznać, że historia jest naprawdę intrygująca, angażująca i nie typowo horrorowa (do czego kino azjatyckie już nas przyzwyczaiło). Niedopowiedzeń jest sporo, wydarzenia na ekranie zaciekawiają, coś mrocznego i dziwacznego wisi w powietrzu, Oczywiście sytuacja, w jakiej znalazły się bohaterki jest też fascynująca i intensywna w sensie psychologicznym. Takie nagromadzenie emocji, to coś co lubię. Naturalnie narracja jest podwójna. Poza główną historią mamy równoległy wątek pewnej sławnej aktorki kina niemego, która nie potrafi się odnaleźć w branży po wprowadzeniu do filmów udźwiękowienia. Jak można się domyśleć pokazane historie są w pewien sposób ze sobą powiązane i oczywiście noszą ze sobą pewne przesłanie. Jak na skośnookie kino przystało, narracja jest nieśpieszna (przynajmniej na początku) a kadry statyczne i plastyczne. Wszystkie wspomniane w tym akapicie cechy łączą „Yogę” z t tym, co nazywam „typowym asianem”
A jakie są różnice? A takie, że nie jest to typowe „ghost story”. W zasadzie mamy tu troszkę miszmasz. Czuć obecność ducha, ale są też wątki okultystyczne, gore a nawet body horror! Ów miszmasz przejawia się też w warstwie wizualnej. Nie będę tu dokładnie opisywał, ale niektóre sceny są dość hmmm… eksperymentalne, trochę surrealistyczne. Jest to intrygujące. Ponieważ mamy też różne horrorowe klimaty, różnorodne są też sposoby straszenia. Dla każdego coś miłego! Jest z jednej strony nastrojowo, z drugiej brutalnie i krwawo. Mamy mroczną tajemnicę w tle, momentami rzeźnię na pierwszym planie, mamy też trochę epatowania obrzydliwością. Co do odstępstw od „azjatyckości”, to nie ma też kulminacyjnego twista, który sprawiłby, że widz zupełnie inaczej zaczyna podchodzić do tego co właśnie obejrzał, a jednocześnie wszystko wskakiwałoby na swoje miejsce. Naturalnie historia jest rozbudowana, głęboka, z przesłaniem, a poszczególne sceny mają ukryty sens, ale wszystko to przypomina raczej skomplikowany, pełen alegorii wiersz, niż prostą historię, która dzięki pierdzielnięciu na końcu zyskiwałaby nowy wymiar. Szkoda, bo osobiście bardzo to lubię i czekam na coś takiego oglądając asiany. Za to drugie dno i głębia przesłania obrazu są typowo „skośnookie”.
Kurcze, zamiast recenzji wyszedł mi bardziej felieton na temat kina azjatyckiego. Pewnie to dlatego, że nie czuję się na siłach jednoznacznie zrecenzować filmu „Yoga” Jest on rozbudowany, skomplikowany i pełen… w zasadzie wszystkiego po trochu. Historia jest naprawdę głęboka, arcyciekawa psychologicznie,pełna metafor, tropów interpretacyjnych, a przesłanie jest aktualne i mądre. Z kolei w warstwie horrorowej też dzieje się bardzo dużo, na wysokim poziomie i jest ona zróżnicowana i dodatkowo piękna i oryginalna wizualnie. I przerażająca. Obiektywnie rzecz biorąc „Yoga” jest więc filmem świetnym a nawet fantastycznym. Ale ja osobiście momentami czułem się przytłoczony. Pod względem straszenia jest trochę za dużo grzybów w barszczu, tak że momentami nie wiedziałem , co oglądam. Sceny są przerażające, krwawe, obrzydliwe i interesujące, ale wydawały mi się trochę od czapy. Nie wiadomo czemu akurat takie a nie inne. A co do fabuły? Jest intensywna i głęboka, ale gdzieś w trakcie oglądania zagubiłem jakoś rdzeń opowieści a nawet przesłania. Znaczy wiem, o co chodziło, ale tego nie odczuwałem. W gruncie rzeczy nawet w poetyckich tworach spod znaku „Strange Circus” czy „Miłosne piekło”, koniec końców, bohaterami targają proste motywy i namiętności, których manifestacja w kulminacyjnych momentach fabuły przyprawia o dreszcze. W „Yodze” zaś mamy głębię i poetykę bijącą z ekranu od początku do napisów końcowych, cały czas w jednakowym natężeniu. Paradoksalnie utrudnia to odbiór.
Musze jednak stwierdzić, że „Yogę” trzeba obejrzeć. Bez wątpienia jest to film wyjątkowy, nawet jak na azjatyckie standardy. Można się jednak trochę pogubić, bo nawet jak ktoś jest przyzwyczajony do filmów w stylu „Opowieści o dwóch siostrach” to tu odejście od „typowo asianowych” schematów”, może zbić z tropu. Mnie najbardziej zdezorientowały sceny straszenia, które same w sobie niesamowite, nie mając w sobie jakieś „myśli przewodniej” (przynajmniej ja jej nie dostrzegłem), zbijają z pantałyku, potrafią zaciemnić i pogmatwać interpretację całości obrazu. Na pewno jednak „Yoga” jest filmem bardzo dobrym, pod wieloma względami wręcz niesamowitym. Ale jest też to taki rodzaj niesamowitości, który może w pewien sposób rozczarować.
Aha…męską część fanów horrorów mogę do obejrzenia przekonać trzema słowami Azjatki…. uprawiające…yogę. (Duh)
http://horroryonline.pl/film/yoga-2009/1309
Jeden komentarz
Ehhh. Końcówka trochę psuje klimat. Jednak najsłabszym ogniwem tej układanki jest odtwórczyni głównej roli, która na tle innych postaci jest po prostu nijaka. Ładne ciało i to wszystko.
Były momenty, że zastanawiałem się czy nie włączyć czegoś innego, a w dobrych asianach to niedopuszczalne.